wtorek, 8 maja 2012

Z fusów wróżę na maturze


Z notatnika przewodniczącego pewnego zespołu nadzorującego.
część 2.
   
No i siedzę na maturze. Eks-humana pisze matmę. Mam nadzieję, że mnie dehumanizacja przez trzy godziny jakoś ominie. Znowu mam w zespole kolegę Skakanego. Ale na trzeciego podrzucili mi koleżankę Loony. Nie powiem bym uznał to za krzepiący wybór. Koleżanka jest troszkę egzotyczna. Nie wiem na co mogę liczyć, a na co nie, to zaś tworzy niejaki dyskomfort dla przewodniczącego zespołu. Trudno mi w tych warunkach mieć pełne zaufanie do tego, że drugi nauczyciel na pewno wie co robi.  A że sprawne przeprowadzenie matury jest priorytetem, zręcznie tak rozdzieliłem zadania, żeby to co ważne zrobił kolega Skakany [1], a nasza Loony nie poczuła się zupełnie odstawiona na boczny tor. Niestety, ale uważam, że kombinacja zapału do pomocy z… hmmm… powiedzmy: ekscentrycznością tworzy mieszankę potencjalnie destrukcyjną. A ja na sobie nie mam najmniejszej ochoty testować siły tej destrukcji.

Już od kwadransa piszą. Naturalnie, mimo przypominania tyle razy o zakazie używania ołówków, 1/3 je przyniosła. Konfiskuję do depozytu.
  
Poinformowałem ich jasno, jaka jest kolejność czynności przed rozpoczęciem rozwiązywania zadań. Gadu, gadu, stary dziadu! Część olała i robiła po swojemu, co mogło zrodzić kłopot, czyli PKO - Poważne Komplikacje Organizacyjne.

Siedzę sobie i myślę, co też porabia Kelda. Dziś dostała dyspensę i na maturze nigdzie nie siedzi, zażywając rozkoszy dnia wolnego. Jednak ani trochę jej nie zazdroszczę, bo ciężko odharuje to w czwartek i na ustnych, a przy naszej „belfer-friendly” organizacji ma zagwarantowane wielogodzinne maratony do późnego popołudnia. Ciekawe, że w niektórych szkołach jakoś ustne tak poustawiano, że kończą się wczesnym popołudniem. Ale to pewnie złe szkoły są. Mimo że w rankingu duuużo wyżej od nas. 

Niezłomnych tropicieli belferskiego opierdalanctwa śpieszę uprzedzić, że nie chodzi tu tylko o wygodę nauczyciela, ale i o istotny interes zdających. Przed kim wolelibyście zdawać ustny egzamin: przed wypoczętym, optymistycznie nastrojonym egzaminatorem, którego dobra forma psychofizyczna przekłada się na życzliwe nastawienie do zdających, czy przed zmęczonym , półprzytomnym frustratem, toczącym w sobie walkę między poczuciem obowiązku i profesjonalizmu a pragnieniem żeby ta mordęga wreszcie się skończyła?
  
Zdumiewa fakt, że te legiony krytyków nauczycieli jakże gładko prześlizgują się nad oczywistością, ze nauczyciel pracuje zawsze z uczniem i rozpatrywanie jego pracy w oderwaniu od drugiej strony, czyli uczniów, jest szkodliwą głupotą. No tak, ale też nie od dziś wiem, że ta cała nagonka na „leniwych nauczycieli” wcale nie wypływa z samej troski o ucznia, lecz w głównej mierze z jakże u nas rozplenionej i rozkwitłej podłej zawiści. Taka mieszanina najgorszych cech drobnomieszczaństwa i pańszczyźnianego chłopstwa, która zalega w naszych charakterach głęboko i obficie, nadając rozpoznawalny rys naszej przestrzeni społecznej. Myślimy o innych z zawiścią, więc ich nie lubimy. Jeśli kogoś nie lubimy, to mu nie ufamy. Wiemy, jak o nas myślą inni, więc im też nie ufamy. I tak piekielny krąg się zamyka.
  
Koleżanka Loony pracowicie coś pisze, za moim przykładem - mam wrażenie. Zapewne daje upust swemu zacięciu literackiemu. Przywodzi mi na myśl obraz New Age’owej Deotymy, w jej salonie, z całą pretensjonalno-teatralną otoczką. Goście w ubraniach z metkami eko-trade, z miseczek z rodzimych gatunków drewna (tylko z naturalnych wiatrołomów, rzecz jasna) jedzą mieszankę kiełków i listowia, słuchając jak gospodyni ubrana w ekologiczną spódnicę z dynamicznie zszytych worków jutowych [2] czyta swe białe zaangażowane wiersze o emisji gazów. Cieplarnianych, rzecz jasna.
  
Kolega Skakany za to znowu się pokrzepia colą w wersji light.

Mnie zaś na półmetku napada senność. Mało snu.
  
Wczoraj na rozszerzonym polskim o tej porze już zaczęli wychodzić. A tu jeszcze nic nie wskazuje, żeby ktokolwiek zbierał się do wyjścia. Wszyscy pilnie pochyleni rozwiązują zadania, bez zauważalnych przerw. Dopiero na pół godziny przed końcem wyszło dwoje.
   
Z innej beczki, to mamy ciekawy przegląd obuwia: baleriny, szpilki, koturny, adidasy, a nawet… kalosze! Jakby ci ludzie nie mieli w domu nikogo, kto by im doradził jak się ubrać elegancko, czyli stosownie do okoliczności.
  
Kwadrans przed końcem jeszcze ¾ pisze. Koniec matury wita w sali jeszcze 2/3 zdających. Wychodzący mówią, że była łatwa. Ciekawe jak to jest faktycznie. Zeszłoroczna podobnobyła trudna, więc obstawiali, że ta będzie łatwa. Może te nasze bambini jednak zdadzą w komplecie?
  
Koleżanka Loony zachowała się nad wyraz uprzejmie utwierdzając mnie w moich podejrzeniach, o których pisałem na początku tej notatki. Zabrała od pierwszego wychodzącego jego pracę, żeby położyć ją na stole komisji, tymczasem od lat obowiązuje zasada, że prac nie wolno zbierać przed końcem matury, a wychodzący wcześniej zdający zostawia ją na swoim stoliku. Niby drobiazg, ale tak sobie pomyślałem: gdzieś ty się królowo cygańska uchowała przez te wszystkie lata matur, jeśli nie znasz tak podstawowych procedur?
 ________________________________________________
[1] który wszak jest z importu - u nas na wygnaniu maturalnym z własnej szkoły, jako tzw. członek spoza. 

[2] taką jaką ma teraz na sobie. Wraz z trzewiczkami w stylu: ostatni krzyk mody roku Wielkiej Wojny z Zakonem. Taki powrót do korzeni, można by powiedzieć, a przecież korzonki ekologiczne i odnawialne są.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz