piątek, 18 maja 2012

Same szóstki

Dziś miałem tylko trzy lekcje, ale potem musiałem siedzieć nad dziennikiem elektronicznym, żeby jako tako zsynchronizować go z dziennikiem papierowym w zakresie frekwencji. W sumie dłużej siedziałem nad papierami niż lekcje prowadziłem.

Trzeba było także posprzątać po pewnym rodzicu, który wziął w swoje ręce usprawiedliwianie pociechy, to znaczy na zebraniu sam pozaznaczał w dzienniku, oczywiście bez mojej wiedzy i bez powiadomienia mnie. Wrócił do domu zadowolony ze swojej pierwszej w życiu wywiadówki i oznajmił żonie: "Kochanie! Usprawiedliwiłem wszystkie nieobecności Młodego!" Cóż, żonie nawet przez myśl nie przemknęło spytać swe ślubne szczęście a jakteż on to zrobił. Aż się sprawa rypła, kiedy zauważyłem, że coś mi się osobliwie charakter pisma zmienił. Szczęściem szybko się wyjaśniło i na reputacji dzieciaka nie zaciąży. Muszę przyznać, że kiedy zorientowałem się, że to nie moje pismo, pierwszy podejrzany jaki mi się wyświetlił to był rodzic, a nie uczeń. Dla mnie nauczka - nie spuszczać dziennika z oka, nawet na chwilę.

Trwają ustne matury. Ileż dają nam emocji, zwłaszcza te z języka ojczystego. Mamy taki dream team, że się trzeba co roku modlić, żeby wszyscy zdali. A i tak nie zdają. Dziś w komisji zasiadły dwie panie znane z... eee... nazwijmy to - bezkompromisowej skrupulatności. Sam pomysł, żeby je razem zestawić już zasluguje na medal. Do tego dano im do egzaminowania klasę, w której przedmiotu uczyła, eee... to jest raczej chciałem napisać: lekcje miała koleżanka Loony. Drugi medal, bez dyskusji.

Wychodząc pytam woźnego o jakiś odsłuch z ustnych - nic nie wie. To chyba dobrze? Widzę na horyzoncie Wice, więc pytam jego. Emanujący spokojem baryton niesie krzepiące przesłanie:
- Spo-koj-nie! Tam uczyła Loony, to klasa Słonko, panie się lubią - DOBRZE BĘDZIE. Nic się nie martw!

Uspokojony takim komunikatem z mostka zszedłem z pokładu. Wprawdzie popiskiwał cienki głosik powątpiewania, że przecież wychowawczynią tej klasy jest kto inny niż koleżanka Słonko, ale machnąłem na to reką. Co ja będę szukał dziury w całym - przejęzyczenie pewnie.
Minęło parę godzin, rozmawiam sobie z Keldą, dzielimy się wieściami (Ona dziś była na gościnnych występach, stąd złakniona niusów z naszej tratwy Meduzy) - comme d'habitude. Opowiadam o rozmowie z Wice, a Kelda na to, że rozmawiała z koleżanką Wojującą Feministką.

Kelda: - No i pytam ją jak zdawali. A ona mówi, że same szóstki.
Ja: - To chyba dobrze. Tylko dlaczego ona mówi o celujących, przecież na maturze nie ma ocen?
Kelda [zanosząc się ze śmiechu]: - Nieee, nie rozumiesz! Szóstki to znaczy po sześć punktów! [1]

No, i dobrze było! Wręcz rewelacyjnie. Ile już tych medali poszło? Dwa? To niech będzie i trzeci - za prognozę i samopoczucie.

__________________________________________
[1] Sześć punktów to 30%, czyli minimum żeby w ogóle zdać maturę.


4 komentarze:

  1. heh, a ja jakoś nawet za mocno nie zainteresowałem się jak u nas idą matury... tzn. słyszałem, że np. z angielskiego kiepsko, jedna dziewczyna na każde pytanie odpowiadała I don't know... heh...

    OdpowiedzUsuń
  2. No, ale przynajmniej po angielsku i na temat - punkty powinni jej dać.;-)

    OdpowiedzUsuń
  3. U mnie w szkole była polityka co by wszystkich przepchnąć na ustnych. I chyba tak przepchnęli - najmniej pkt w mojej klasie to 9. A średnia to jakoś 18-19. Inna sprawa że mój rocznik jako pierwszy musiał zdawać nową maturę, więc też specjalnego pogromu nikt nie chciał robić.

    OdpowiedzUsuń
  4. Wasz rocznik to jeszcze atmosferą po ośmioletniej podstawówce nieboszczce był wspomagany, dlatego takie wyniki. ;-)

    OdpowiedzUsuń