poniedziałek, 14 maja 2012

O cywilizacyjnym piechurze na maturze

Z notatnika przewodniczącego pewnego zespołu nadzorującego.
część 5.

Kolejna maturka. W układzie nieogranym, to znaczy najpierw siedzę i pilnuję, a potem mam lekcje. Pouczenie dyrekcji przypominającej procedury egzaminacyjne trochę się przeciągnęło, więc rozpoczynamy w pośpiechu. Wyborna organizacja, połączona z twórczą rutyną i błyskiem geniuszu emanującym z mojego światłego przywództwa pozwala nam uwinąć się ze wszystkim na czas, kiedy pozostałe zespoły jeszcze się grzebią. Wspaniałe, prawda? I kompletnie bez znaczenia.

Reszta zespołu w porządku, bez porywów i bez przypałów.
Moda egzaminacyjna też jakoś bez szczególnych odjazdów, choć ani wytarta kurtka dżinsowa, ani różowy sweterek i takież sandałki w klasyce się nie mieszczą, podobnie jak trampki [1].

Ostatnio znów odkryto Amerykę, że na maturze się ściąga, tym razem - przy pomocy mikrokamer i mikrosłuchawek. Od kilku lat jest to już znane, tyle że jakoś nie widać, by komuś odpowiedzialnemu zależało na ukróceniu tego procederu.
Można w dość prosty sposób uniemożliwić takie ściąganie, przez zainstalowanie urządzeń blokujących sygnał radiowy w strefie sali egzaminacyjnej.
Na pewno jedną z przyczyn są pieniądze, w oświacie temat drażliwy, gdyż naczelną zasadą jest: oszczędzać, a raczej dziadować i skąpić. Króluje mentalność księgowego, a nie menedżera. Najwyraźniej system uznał, że nieuczciwość jest mniejszym problemem niż budżet gminy. Innymi słowy koszt społeczny jest uznawany za mniej ważny niż koszt finansowy.
Ale żeby upozorować, że kasta urzędnicza jednak coś robi, to podkreśla się i przypomina nauczycielom, że mają z pełną uwagą i skupieniem pilnować... dorosłych ludzi zdających maturę, żeby nie oszukiwali. Wylicza się czegóż to w zespole nadzorującym nie wolno robić i czym to się nie  zajmować, tylko jak najskrupulatniej pilnować. 

Przypomina mi to reakcję szlachty na kryzys wydajności gospodarki folwarczno-pańszczyźnianej. Kiedy wskutek wrodzonych wad tego systemu gospodarczego wydajność spadała, szlachta zamiast zreformować i unowocześnić system - nasilała i rozbudowywała kontrolę nad chłopami. Nic nie ujmując konieczności starannego wykonywania pracy, to była droga do nikąd. Skupiano się na eliminacji objawów, zamiast na leczeniu przyczyn choroby.
Kiedy zachód Europy modernizował się w najlepsze, u nas kwitło zacofanie i konserwowanie starego porządku. Tam nowoczesna organizacja pracy, sprzyjająca staranności, dbałości o jakość i wydajność,  u nas karbowy i ekonom - każdy z kijem.

Z mentalności niewiele się zmieniło. Wciąż króluje u nas archaiczna praca ręczna, zamiast techniki. Co tu opowiadać o cyfrowej szkole, kiedy u nas wciąż dominuje płócienna mapa ścienna i badylek, którym belfer, jak za Lelewela, pokazuje na niej to i owo. Rzutnik multimedialny jest tak rozpowszechnionym dobrem, że wszystkie są zajęte na maturach ustnych i już na lekcji skorzystać z niego nie można [2].

Ćwierć wieku temu miała miejsce słynna debata telewizyjna Lecha Wałęsy i Alfreda Miodowicza. Jeden z jej fragmentów wciąż brzmi świeżo i aktualnie [podkreślenie moje]:

Ale pan, panie Wałęsa, widzi, że w tym kierunku idziemy. Idziemy, idziemy, panie Wałęsa” - powtarzał Miodowicz. „Idziecie piechotą krok po kroku, a tu samochodami świat jedzie. Jak będziecie tak szli, to będziemy mieli efekty za 200-300 lat” - krzyczał Wałęsa. ”Ale wsiądziemy do tego samochodu, wsiądziemy” - próbował stonować rozmowę Miodowicz.

Zostajemy w tyle. Nakłady na oświatę w stosunku do PKB, wbrew rozpowszechnianym kłamstwom, maleją!

___________________________________________
[1] Choć tu na usprawiedliwienie muszę przyznać, że conversy były dobrane stylowo.

[2] A to stolica przecież, a nie żadna Pipidówka.

13 komentarzy:

  1. czytając procedury egzaminacyjne CKE, zobaczymy, iż więcej wytycznych jest do zespołu nadzorującego. no cóż... naszą grupę zawodową przecież trzeba pilnować na każdym kroku. o, ironio!

    a conversy trzeba było mi zajumać :P już ja bym do nich dobrał odpowiedni strój...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Conversy fajne są. Miałem pokusę sprawienia sobie takowych (najlepiej kilka par w różnych ślicznych kolorach - ileż możliwości kombinacji ubiorczych!^^), ale uznałem, że to już chyba byłaby przesada i wyglądałbym w nich już zupełnie jak bąbel próchno.:-(

      Usuń
    2. E tam... ja miałem nauczycielke w liceum od niemca co się ubierała jak 16stka, a miała lat 50. Niektórzy mówili, że ma nawyki z poprzedniej pracy xD

      Usuń
    3. O właśnie. Jak to się kiedyś mówiło: "Z tyłu - liceum, z przodu - muzeum." Więc ja bym może wolał z siebie takiego kuriozum nie robić. ;-)

      Usuń
    4. nie gadaj już głupot... jeszcze nie spróchnieliśmy. nie dajmy się wprowadzić w taki sposób myślenia, bo rzeczywiście zgnuśniejemy. kupujemy conversy i tyle! :)

      Usuń
    5. Ale Ty, Marchołt, to jeszcze małolat jesteś. A ja to cóż... już szron na głowie, choć niezłe zdrowie, młodości ma - bye, bye! :-P

      Usuń
    6. taaa... młody, jasne! :P

      Usuń
  2. Strasznie duże znaczenie przywiązujesz do stroju. Nie za duże przypadkiem? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Błędny wniosek, Hebiusie. Staram się wyglądać jako tako schludnie i elementy stroju dobierać tak, by jakoś tam współgrały ze sobą. Ale ani to modne, ani wystrzałowe, ani oryginalne.Więc znaczenie przywiązuję, jak sądzę, na poziomie stosownego minimum.
      Kiedyś okropnie zaniedbywałem swoje ubieranie się, od kilku lat staram się nie odstraszać strojem i nie boję się wychodzić poza standard barwny polskiego mężczyzny "czarno-granatowy".
      Tylko zawistnikom się czasem coś wypsnie, jak znajomemu na widok mojej pięknej soczyście zielonej wiatrówki: "Bardziej oczojebnej nie miałeś?" :-P

      Usuń
  3. uprzejmie proszę o rozwinięcie myśli "mentalność księgowego". Ja rozumiem, że koledze on może się kojarzyć z wysuszonym starszym Panem w okularach i w zarękawkach. Ewentualnie z jejmością , której tyłek się nie mieści na obracanym fotelu, z grubymi paluszkami, którymi wbija coś na maszynie liczącej by po chwili sięgnąć po raz kolejny do pudełka z czekoladkami.
    To jest stereotyp rodem z Rosji Carskiej i sklepu Wokulskiego.
    Z poważaniem,
    poirytowany Księgowy z fantazją

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A przemknęło mi przez myśl, czy jakiś urzędnik, względnie "książkowy" się nie żachnie. :-))
      Atlu kochany, broń Boże nie bierz tego do siebie!
      Pisząc o mentalności księgowego miałem na myśli oczywiście wynaturzenie, polegające na skupieniu się na liczbach i rubryczkach, żeby się bilans matematycznie zgadzał, zaś życie i ludzie w tym wszystkim - nieważni.

      Usuń
    2. nie zamierzam brać tego do siebie, bo wprawdzie jestem "książkowy", ale z fantazją i pomimo, że ten p... bilans musi się zgadzać, nauczyłem się kiedyś takiego terminu, który doskonale oddaje problem braku odpowiednich inwestycji w szkolnictwie nazywa się bardzo ładnie "koszt utraconych korzyści"

      Usuń
    3. "Koszt utraconych korzyści" - bardzo dobre określenie. Niestety na tyle nie namacalne, że abstrakcyjne a więc nieistniejące dla naszych decydentów. :-(

      Usuń