poniedziałek, 29 listopada 2010

Gaudeamus!


Autentyczna scena w warszawskiej prywatnej szkole wyższej. 
Loco: dziekanat.
Personae: studentka i pani z dziekanatu.

S: Przyszłam złożyć skargę na wykładowcę, p.X.
P: A co się stało?
S: Na zajęciach naruszył moją prywatność! Moje rzeczy ruszał.
P: Hmmm, grzebał w pani torebce?
S: Nie, zabrał mi moją kartkę. I ją przeczytał!
P: Jak to? A gdzie była ta kartka?
S: No, pisaliśmy sprawdzian i ja pod tą kartką z testem miałam swoją kartkę. I on przyszedł i mi ją zabrał!
P: A po co na sprawdzianie miała pani tę kartkę?
S: No jak to - po co? Ja tam miałam wzory!
P: milczy osłupiała.
S: A pani by się ich wszystkich nauczyła?!


W roku 1988 mieliśmy ok. 300 000 studentów.

Dziś mamy ich ok. 1.900.000.

Hosanna! Jak zmądrzeliśmy!

niedziela, 28 listopada 2010

Après nous le déluge !


Nie mam już nawet siły się denerwować. Wszystko opada, kiedy czyta się o takich pomysłach, jak rządowy dotyczący przeniesienia pieniędzy z OFE do ZUS. Gdyby to się ulęgło w głowach jakichś lewackich oszołomów to byłoby chociaż spójne z ich ogólną wizją. Że to forsuje minister Fedak z PSL, to też można by uznać za nie zaskakujące, jeśli się pamięta skrajny egoizm i chłopską pazerność PSL-owców, od kilku lat dość skutecznie maskowaną. Ale że takie skandaliczne plany popierają londyńskiego chowu minister finansów i premierzy - twórca i przywódca Kongresu Liberalno-Demokratycznego, to już robi się słabo.

Od lat mówi się, że reforma emerytalna jest konieczna, bo wskutek starzenia się społeczeństwa croaz mniej pracujących musi utrzymwać coraz więcej emerytów. Tak, to nie przejęzyczenie: utrzymywać, bo składki emerytalne dzisiejszych emerytów już dawno nie istnieją wydane przez poprzednie rządy. ZUS działa nie jak akumulator gromadzący i wydający pieniądze, tylko jak rura, przez którą te pieniądze przelatują. Ile wpłynie, tyle od razu wypłynie. Zmieniająca się proporcja między pracującymi i emerytami powoduje, że wkrótce ZUS-owi pieniędzy na emerytury zabraknie. Ludzie nie dostaną emerytur. Jest to pewne, bo trend demograficzny jest nieubłagany, odwrócić go może tylko jakiś kataklizm. I co wtedy?

Reforma emerytalna miała nas przed tą katastrofą braku pieniędzy na emerytury uchronić. Jak zwykle kiedy biorą się za coś nasi politycy, spartaczono ją, niedokończono i częściowo rozmontowano [1], ale są to błędy odwracalne (np. sam mam wątpliwości czy OFE działają najlepiej). Tymczasem nasz ukochany rząd zamiast naprawić reformę emerytalną, chce ją wyrzucić całkiem do kosza. Przy tym prezentuje zapierającą dech w piersiach arogancję i bezczelność traktując nasze pieniądze - nasze składki emerytalne, jako własne pieniądze budżetowe, które można natychmiast przeputać na swoje poronione ministerialne pomysły i na kupowanie głosów wyborców [2], dzięki którym będzie można jeszcze kolejną kadencję bawić się władzą. A co będzie potem? A co to naszych polityków obchodzi? Po nas choćby potop - to motto (niemal całej) naszej klasy politycznej.

Realizacja pomysłu kilku, pożal się Boże, ministrów i ich premiera będzie oznaczała, że nasze składki emerytalne do tej pory wpłacane i gromadzone w OFE, trafią do budżetu i będą na bieżąco wydawane, zaś każdy z nas będzie musiał wierzyć, że za kilka, kilkanaście lat pieniądze na jego emeryturę w budżecie się znajdą. A skad one się tam wezmą, skoro już dzisiaj ich nie ma?! Przecież gdyby były, to rząd nie próbowałby dziś okraść nas z naszych składek.
____________________________________
[1] wyjęcie z systemu emerytur mundurowych przez rząd Millera, skutki widzimy do dziś.

[2] symbolem tego może być choćby słynny peron we Włoszczowej.

niedziela, 14 listopada 2010

Jak utopić górę pieniędzy w morzu?


III RP jest niezbyt łaskawa dla naszej Marynarki Wojennej. Rok za rokiem kasuje się kolejne okręty przeznaczając na złom. Z rzadka któryś udaje się uratować dla celów muzealnych czy pomnikowych. Przykro powiedzieć, ale nasze społeczeństwo cechuje wyjątkowo wysoki poziom prymitywizmu jeśli chodzi o szacunek dla zabytków kultury technicznej.
Tymczasem nowych okrętów przybyło co kot napłakał. Właściwie powinienem napisać "nowych", bo przeważnie były to albo sprezentowane starocia, których pozbywały się obce marynarki (fregaty OHP, okręty podwodne typu Kobben), albo przeróbki gotowych kadłubów (ORP "Czernicki"). Tymczasem o nowych okrętach, które pozwoliłyby MarWojowi na wypełnianie zadań wynikających z potrzeb naszego bezpieczeństwa i naszych zobowiązań sojuszniczych, było słychu, ale już nie widu. Okręty rakietowe "Orkan" całymi latami pływały bez rakiet. Korweta typu "Gawron" jest murowanym kandydatem do światowego rekordu długotrwałości budowy okrętu - rozpoczęto ją w styczniu 2001 roku, za kilka tygodni będziemy świętować 10-lecie. A możliwe że to półmetek, bo na razie nie ma jeszcze wybranego Zintegrowanego Systemu Walki, czyli mamy sam kadłub z napędem. I finansowanie na poziomie konserwacji tego co zbudowano.
Wpompowano w projekt wielkie pieniądze i wpompuje się jeszcze większe. Wcale się nie zdziwię, kiedy okaże się, że gotowa korweta (o ile kiedykolwiek ją skończą) będzie kosztowała nas tyle co krążownik.

Wielki szum, pompa i przedstawienie były kiedy w latach 2000 i 2002 dostaliśmy od Amerykanów dwie fregaty typu Oliver Hazard Perry (stąd popularnie nazywane OHP). Nikt nie słuchał specjalistów zwracających uwagę, że Amerykanie wciskają nam nieperspektywiczny sprzęt, mało przydatny na Bałtyku. [1] Zachwyt odbierał trzeźwość sądów.
Niestety, okazuje się, że trzeźwości osądu tych okrętów nie odzyskaliśmy do dziś. To dwa stareńkie, sypiące się okręty, które sami Amerykanie uznają za nieprzydatne do modernizacji. Niektóre floty próbują modernizować OHP-y, np. Australijczycy, którzy przedłużyli żywotność swoich 4 fregat do 2021 roku kosztem 1,26 miliarda dolarów za niezbędne prace. Tymczasem wg ministra ON Klicha wydamy zaledwie 138 milionów USD za przedłużenie żywotności do 2025 r. Cud, prawda? Co ciekawe Australijczycy zmodernizowali tylko 4 z 6 swoich fregat, uznając, że dwie najstarsze nadają się tylko na złom. A te dwie najstarsze, to były rówieśniczki naszych.

Obecnie nasze fregaty wg min.Klicha wykazują następujące niedostatki:
- słaba jakość systemów radarowego, obrony plot. i kierowania ogniem bez możliwości wymiany podzespołów by przywrócić im sprawność,
- wyeksploatowane konsole (zarządzania środkami rozpoznania i walki) w Bojowym Centrum Informacji,
- niesprawny układ automatycznej detekcji systemu radarowego,
- całkowicie wyeksploatowane wyrzutnie systemu rakietowego.

Wg ministra stan ten "nie dyskwalifikuje zintegrowanego systemu walki". Można powtórzyć za Maksymilianem Durą - "W takim razie, co go dyskwalifikuje?"

Archaiczny system [2] i niesprawny, uzbrojenie przeciwokrętowe - mamy dwie niesprawne rakiety Harpoon na 16 wyrzutni na obu okrętach, uzbrojenie plot - stareńkie pociski "Standard", którymi okręt może zwalczać tylko jeden cel na raz (więc jeśli nadlecą dwa to juz mogiła), działko typu "Phalanx" (również tylko jeden cel naraz i to pod warunkiem że nie nadleci od dziobu, bo tam działko nie może strzelać) - najstarsza wersja, zastępowana przez Amerykanów już 22 lata temu.

Do tego mniamuśny smaczek - system rozpoznawania swój-obcy mamy w takim stanie, że fregata może mieć problemy z rozpoznawaniem własnych jednostek i kropnąć którąś zamiast nieprzyjacielskiej.

W rezultacie mamy dwa, duże jak na Bałtyk, okręty z przestarzałym uzbrojeniem, albo i bez niego, z często niesprawnym i stale nieprecyzyjnym systemem zarządzania informacją i uzbrojeniem. Może należałoby przeklasyfikować je z kategorii fregat do kategorii LST - Large Slow Target. To pływające trumny na wypadek konfliktu i to wcale niekoniecznie otwartego zbrojnego. Wystarczą terroryści z motorówką lub małym, nisko lecącym samolotem. Najlepsze co można zrobić z OHP to złomować je i kupić porzadne okręty z prawdziwego zdarzenia, optymalizowane na Bałtyk i przyszłe zagrożenia, a nie sprzed 30 lat. A na pewno nie pchać góry pieniedzy w te starocia.

Inspiracją dla powyższego tekstu był artykuł Maksymiliana Dury "Co dalej z polskimi fregatami?" w Nowej Technice Wojskowej nr 11/2010, który serdecznie polecam.
____________________________________________
[1] Były projektowane w latach siedemdziesiątych jako tanie, masowe eskortowce na Atlantyk, a nie na mały, ciasny, płytki Bałtyk.
[2] system operacyjny wczytywany jest z taśmy papierowej!

poniedziałek, 8 listopada 2010

Termopile - mit i prawda


Kiedy spytać przeciętnego człowieka w średnim wieku z czym mu się kojarzą Termopile, to zapewne odpowiedź będzie oscylowała wokół: "Bronili się, tego, no w wąwozie takim się bronili, ci, no... Spartanie. A!, że ich 300 było i zginęli. Wszyscy zginęli." Jeśli spytamy młodych ludzi, zwłaszcza z pokolenia gimnazjalnego chowu, to już będzie gorzej, spora część (by nie powiedzieć - przytłaczająca większosć) z niczym tej nazwy nie skojarzy. Niektórym może coś zaświta, kiedy dorzucimy: "A 300, coś ci mówi?", bo przypomną sobie film wg komiksu.[1]
Od prawie 2,5 tysiąca lat mit Termopil funkcjonuje w naszej kulturze, jako jeden z bardziej znanych jej elementów, wykorzystywany w różnych epokach przez literatów, poetów, malarzy. Sprowadza się do bohaterskiego poświęcenia garstki 300 wojowników spartańskich stojących wraz ze swoim królem nieustraszenie w obliczu pewnej śmierci ze strony olbrzymiej armii perskiej.
Co ciekawe mit ten zupełnie ignoruje znane od dawna ustalenia historyków, właściwie znane od starożytności (Herodot). W Termopilach z Leonidasem polegli nie tylko Spartiaci, ale i Tebanie i Tespijczycy, no i wreszcie heloci towarzyszący aż do końca swoim spartańskim panom.

Leonidas miał 300 Spartiatów, ale oprócz nich przypuszczalnie miał jeszcze do 900 hoplitów periojków i ok. 300 helotów, którzy pełnili służbę przy swoich panach, ale i brali udział w walce jako lekka piechota. W rzeczywistości więc Spartan (jako mieszkańców Sparty) było nie 301, lecz ok. 1200.

Kiedy korpus doborowej piechoty perskiej tzw. Nieśmiertelnych ścieżką Anopaja obszedł pozycje greckie w wąwozie termopilskim, powiadomiony o tym Leonidas rozkazał wszystkim siłom greckim wycofać się ze śmiertelnej pułapki jaką stały się Termopile, postanawiając ze strażą tylną opóźnić Persów i osłonić odwrót. Zdecydował, że zostaną przy nim tylko Spartiaci (z helotami, co oczywiste) i 400 Tebańczyków. Reszta miała odejść, ale wyłamali się Tespijczycy, którzy oświadczyli, że pozostaną w straży tylnej; było ich 700. W sumie więc w ostatniej walce greckiej ariergardy biło się nie 301, jak chce legenda, ale do 1700 Greków.

Poległo 300 Spartiatów i Leonidas? Też nie: oprócz Leonidasa poległo 298, gdyż Aristodemos został odesłany z powodu choroby, zaś Pantites z misją dyplomatyczną. Obaj zresztą później w tragicznych okolicznościach przypłacili życiem to ocalenie spod Termopil.

Do dziś z respektem mówimy o ofierze garstki Spartiatów idących na śmierć w imię honoru i ojczyzny. Spartiatów wówczas było przypuszczalnie ok. 4000, śmierć ludzi Leonidasa, oznaczała stratę na poziomie 7,5 % - bolesną, ale nie katastrofalną dla populacji; ich śmierć nie stanowiła bardzo dużego uszczerbku dla sił zbrojnych Sparty. W wąwozie termopilskim poległo 700 hoplitów tespijskich ze strategosem Dithyrambosem - byli to prawdopodobnie wszyscy podlegający służbie wojskowej mężczyźni w Tespiach [2]. Wiedzieli co ich czeka na termopilskim wzgórzu Ooity, wiedzieli, że nie ma ich kto zastąpić w rodzinnych Tespiach, ale zapewne wierzyli, że ich poświęcenie pozwoli bliskim uciec z miasta zanim nadejdą Persowie.

Ot, sprawiedliwość ludzkiej pamięci...

Leonidas czy Dithyrambos?

Spartiaci czy Tespijczycy?

Każdy musi sam sobie odpowiedzieć.
____________________________________
[1] w reż. Z.Snydera wg komiksu F.Millera. Charakterystyczny zabieg wspólczesnej kultury masowej: Leonidas został przedstawiony jako krzepki, napakowany średniolatek (grający go G.Butler miał 37 lat), tymczasem historyczny Leonidas pod Termopilami był koło 60-tki! No ale przecież nie można nastolatkom pokazać jako bohatera takiego starego dziada, bo film się nie sprzeda.

[2] czyli wszyscy obywatele Tespiów !

piątek, 5 listopada 2010

Na dwóch krańcach dwa przeciwne bogi


W moim bloku mamy zamach stanu. Komisja rewizyjna zbuntowała się przeciw zarządowi (wspólnoty mieszkaniowej) i powołała nowy zarząd.
Najciekawsze w tym jest to, kim są frondowicze. Otóż w bloku od lat mieszka sobie pan B. i pani Z. - gruntownie ze sobą skłóceni we wszystkim chyba co dotyczy bloku. Jak jedno było w zarządzie, to można było stawiać dolary przeciw orzechom, że drugie wparuje na zebranie wspólnoty z plikiem papierów (inny wariant: z teczką, z której wyskakiwał plik papierów) i będzie pomstować na "rozliczne nieprawidłowości". Przy czym, rzecz jasna, absolutnie nie miało znaczenia które akurat było w zarządzie, a które w opozycji - scenariusz się nie zmieniał.
W tym roku ani pani Z. ani pan B. w zarządzie wspólnoty się nie znaleźli. I stał się cud! Dwoje śmiertelnych wrogów połączyło siły i zaatakowało obecny zarząd. Po kryjomu przygotowali uchwałę o wyborze nowego zarządu (z sobą w rolach kluczowych, oczywista) i rozpoczęli "nowe, lepsze jutro" w dziejach naszego bloku. Nawet urzędasy z gminy dały się podpuścić i poparły naszych przebiegłych frondystów. Smaczku sprawie dodaje to, że część lokatorów w ogóle nie miała pojęcia o całej akcji (tymczasem pod uchwałą jest piękny zapis: 52 udziały za, 0 przeciw, 0 wstrzymujących się!) i że niektórzy dowiedziawszy się o co naprawdę chodziło w tym wszystkim, zaczęli wycofywać swoje podpisy pod uchwałą o powołaniu "nowego, lepszego zarządu", twierdząc, że zostali wprowadzeni w błąd.
Efekt? Mamy zablokowane konto wspólnoty, sparaliżowane zarządzanie domem i coraz bardziej zirytowanego administratora, który nie może normalnie pracować. Tylko patrzeć barykad na podwórku.

I kto powiedział, że Polacy nie potrafią się ze soba dogadać? Jeśli pani Z. i pan B. mogą, to każdy może.