czwartek, 31 marca 2011

Postrzelać by może w co?

Za komuny to, panie, prościej było!

Jak człowiek miał ochotę w coś sobie postrzelać, to były wiatrówki Łucznik i jako górna półka czeskie Slavie. Modeli zdaje się sztuk 2 (dwa). Może jeszcze się ruskie Bajkały pojawiały, ale tegom niepewny, a gmerać w poszukiwaniu mi się nie chce.
A teraz?
Wybór od groma. Firm z fafnaście, a modeli z pierdyliard. Samych rodzajów mechanizmu ze trzy (głównych). Rozrzut cenowy jak inteligencji w populacji. Na jednym biegunie tzw. chinki od 100 zł, wśród nich model zwany wdzięcznie "obcinaczką palców" [1], na drugim - sprzęty wyglądające jak gewera predatora, w cenie przekraczającej 10 kilo złotych! Aha, te ostatnie to bez celownika optycznego - lupkę trzeba dokupić ekstra; w cenie stosownej rzecz jasna.
A że bronią prosto z pudełka (poza najdroższymi) strzelać raczej nie poleca się [2] to dobrze  się mają fachmani oferujący tuningowanie sprzętu: od czyszczenia, smarowania, regulacji, aż po wymianę części i przeróbki po których kopiące krówsko zamienia się w subtelną gazelę.
A jak luftflinta jest to i czymś jeszcze ją nakarmić trzeba. Kiedyś to były po prostu diabolki: nasze i czeskie. Oferta rynkowa skutecznie chroniła konsumenta przed bólem głowy z powodu wyboru - brało się co było bez wybrzydzania.
A teraz? Można się nabawić nie tylko bólu głowy, ale jej eksplozji od nadmiaru bogactwa. Śruty takie,  śmakie, owakie, sortowane i niesortowane, np. do wiatrówki kalibru 4,5 mm można sobie pogrymasić między śrucinami o kalibrze:  4,48,  4,49,  4,50,  4,51,  4,52,  4,53 mm. A jakby tego było mało, to jeszcze domagać się, żeby były z tej samej matrycy tłoczone, o czym świadczy stosowna adnotacja producenta na pudełku.
A potem można np. z 50 metrów zmieścić 10 kolejnych strzałów w polu o powierzchni monety jednogroszowej.

Za komuny, panie, to ludzie takich problemów nie mieli. Prościej było. Ale czy lepiej?

____________________
[1] Jak się zdaje nie bezpodstawnie - w necie zainteresowany znajdzie opisy zilustrowane fotkami: obciętych palców i dokumentacji medycznej.
[2] No na czymś trzeba było w fabryce zaoszczędzić!

środa, 23 marca 2011

Tuczenie belfrów

Uzupełnienie do posta o zarobkach nauczycieli "Pierwsza pensja" z 18 marca.

Od września krezusi może dostaną podwyżkę. Propozycja rządowa to 7 %. Czyli stażysta ma dostać o 143 zł. więcej, zaś drugi koniec drabinki płacowej czyli dyplomowany 196 zł. Charakterystyczne, że podając tę informację nie zaznacza się, że są to kwoty brutto, ani jak liczone.

No to od września rozpocznie się nowa sesja plucia na nauczycieli. Dla rozruszania rodaków w tym narodowym sporcie znakomicie sprawdza się np. podkreślanie przy każdej okazji, że to jedyna grupa budżetówki, która dostanie podwyżkę.

Na szczęście na razie trwa świeżo rozpętana nagonka na kierowców autobusów miejskich w Warszawie, więc belfrzy mogą sobie odsapnąć. Na chwilę.

poniedziałek, 21 marca 2011

Działanie alla Polacca

Bank Światowy opublikował raport „Europe 2020 Poland". Wnioski w nim zawarte nie są dla nas krzepiące:
 
  • „Przy tym nawet przy tak niskich nakładach na badania i rozwój okazuje się, że efekty badań, które mogłyby pomóc gospodarce, wcale nie są wdrażane".
  • "Zbyt mała jest też aktywność zawodowa Polaków, zwłaszcza kobiet i osób starszych."
  • „Niemniej brak reform w tych kluczowych dziedzinach może spowodować zmniejszenie się PKB o 1 pkt proc. już od roku 2012"
  • Najważniejsze i absolutnie konieczne są reformy dotyczące wykształcenia oraz "kładące większy nacisk na wykorzystanie technologii, co bezpośrednio się łączy z wyższym poziomem edukacji".

Jak bardzo chciałbym wierzyć, że ten raport będzie sygnałem do podjęcia dyskusji i konkretnych, owocnych dzialań na rzecz poprawy sytuacji w Polsce. Tak bardzo chciałbym, jak nie wierzę. Perspektywa 2020 roku jest mierzona w latach świetlnych nie tylko dla naszych polityków, ale i dla zwykłych obywateli. Myślenie (o planowaniu nie wspominając) w perspektywie dłuższej niż kilka, góra - kilkanaście miesięcy, jest dla nas z gruntu obce, jak Polska długa i szeroka. Nasze horyzonty czasowe w których postrzegamy rzeczywistość są rozpaczliwie bliskie. Chłopski pierwiastek naszego społeczeństwa dominuje tu bardzo wyraźnie. Zresztą w gruncie rzeczy to pierwiastek mentalności rolnika postrzegajacego świat w cyklu "od zbiorów do zbiorów", a więc i szlachta nasza cechowała się podobnym myśleniem. Tylko mieszczaństwo (rzemieślnicy/fabrykanci - inwestycje w narzędzia i maszyny, oraz kupcy - długoterminowe kontrakty handlowe, a więc tylko wielcy kupcy) cechowało myślenie i planowanie w dłuższej perspektywie czasowej. Mieszczanin wiedział, że jeśli błędnie skalkuluje i zaplanuje w horyzoncie kilku lat, to poniesie tego dotkliwe konsekwencje. Rolnik zaś wiedział, że i tak mnóstwo zależy od czynnika odeń niezależnego, czyli od pogody i biologii (urodzaj czy nieurodzaj), a to rodziło groźbę myślenia magicznego i szukania nadprzyrodzonej opieki i pomocy, które na dłuższą metę oznaczało przerzucanie części odpowiedzialności za swoje decyzje na kogoś: Pana Boga, Matkę Boską, dziedzica, Żydów, Cyganów, innowierców, urok rzucony itd. Takie myślenie magiczne jest wciąż żywe i ma się znakomicie: pal sześć widzenie wszędzie Żydów, ale pomysły (wydawałoby się na pozór zdrowych psychicznie ludzi) intronizacji Jezusa Chrystusa na króla Polski są tego pięknym przykładem.

Ta nasza nieumiejętność planowania działań w dłuższej perspektywie, połączona z brakiem nawyku ewaluacji działań i wyciągania użytecznych wniosków z wprowadzonych zmian daje katastrofalny efekt: to kotwica która nas muruje do dna. Ludzie rozumni planują działanie rozważając różne aspekty, możliwe skutki pożądane i niepożądane, a następnie w trakcie realizacji planu przyglądają się czy wszystko idzie zgodnie z założeniami, po czym oceniają czy osiągnięte skutki działania są zbieżne z założonymi i wyciągają z tego wnioski.
Ale nie u nas. Nad Wisłą dominuje myślenie życzeniowe, polegające na przyjmowaniu pewnych założeń i arbitralnym odrzucaniu wszelkich argumentów je podważających. Autor projektu wszelkie uwagi, choćby najsłuszniejsze i z najżyczliwszych pobudek zrodzone, traktuje jako personalną agresję na siebie, którą trzeba w czambuł potępić i odeprzeć. Osobisty stosunek do projektu każe również ignorować wszelkie uwarunkowania łaczące projekt z innymi przedsięwzięciami. [1] Zakończenie fazy wykonawczej projektu jest u nas równoznaczne z jego zakończeniem, to znaczy autorów już nie interesują jego dalsze losy. Czy skutki są dobre, czy fatalne to się nie liczy. A już pomysł, żeby autorów durnego pomysłu rozliczyć za wyrządzone szkody i wyciągnąć z tego wnioski, by takich błędów więcej nie popełniać, to już u nas kosmos zupełny.
Doskonale to widać na działaniach naszych polityków - możnaby z nich robić preparaty poglądowe dla szkół. Np. budujemy z szumem i przytupem Orlika, po czym zamykamy go na trzy spusty bo nie ma pieniędzy na jego oświetlenie, albo na etat dla instruktora. A wcześniej tego nie można było przewidzieć i uwzględnić w projekcie? 
W styczniu poseł Mularczyk złożył projekt ustawy zakazującej noszenie noży o długości ostrza przekraczającej 8 cm i chodzi dumny jak paw, jak to zadbał o poprawę bezpieczeństwa na ulicach. Choć to pisowski projekt, to i Platforma życzliwie się do niego odniosła. Intencje może nawet szlachetne [2], ale głupota nadal w trybie "mode ON". Czy ktoś z tych posłów się zastanowił jaki ma sens wprowadzanie takiego zakazu? Bandyta tak okropnie się przestraszy kolejnej ustawy i nie weźmie ze sobą noża? Przecież "niebezpieczne narzędzia" są od dawna spenalizowane, nóż "od zawsze" jest do nich zaliczany. To po co nowy akt prawny? Co on niby ma zmienić, poza oszukaniem ludzi że ich wybrańcy robią coś pożytecznego? Na stadiony od dawna nie wolno wnosić niebezpiecznych narzędzi. I co - nie wnoszą? To co ta nowa ustawa ma zmienić? Poza tym, że stanie się po części martwym prawem, a po części narzędziem represji wobec niewinnych obywateli, bo wprowadza istotny element uznaniowości: "posiadanie długiego noża lub innej broni tego typu nie będzie karane, jeśli będzie uzasadnione i będzie służyło celowi zgodnemu z prawem". A co to znaczy uzasadnione?! To morze interpretacji, podczas gdy prawo karne musi być jasne i przejrzyste. Obywatel musi jasno widzieć, czego mu nie wolno. Zaś człowiek w policyjnym mundurze musi równie jasno widzieć co mu wolno.[3] Przed wprowadzeniem takiego prawa należałoby bardzo dokładnie przeanalizować jego możliwe pożądane i niepożądane skutki. To dość elementarne. Ale nie u nas.
Przykład Wielkiej Brytanii pokazuje czym się skończy wprowadzenie takiego bezmyślnego zakazu: ataki nożowników się nasilą i staną się naprawdę poważnym problemem [4], ale autorów tego projektu już to nie będzie obchodziło, bo będą się zajmowali "ulepszaniem" innego kawałka naszej rzeczywistości. Mało tego - będą chodzili w głebokim przekonaniu, że odwalili kawał dobrej roboty,a jakakolwiek krytyka jest oburzajaca i z niskich politycznych tudzież biznesowych pobudek wyprowadzana.. Ale najgorsze będzie to, że wyborcy ich za to nie rozliczą, tylko potraktują z fatalizmem niewolników pańszczyźnianych i wybiorą po raz kolejny.

A żeby nie było, że odpłynąłem daleko od raportu Banku Światowego, to już widzę, jak będzie wyglądało u nas podnoszenie poziomu edukacji. Szumny program na którym stado ekspertów i polityków się pożywi, bombastyczne zapowiedzi i medialny cyrk, a rezultaty żadne. Jak to u nas.

________________________________________
[1] Widać to np. doskonale na wszelkich robotach w mieście. Ledwie wystygnie asfalt na wyremontowanej ulicy, a już pojawia się ekipa ciepłowników, żeby przełożyć kolektor i pruje nawierzchnię. Można stawiać dolary przeciw orzechom, że parę tygodni później tęże samą nawierzchnię przenicują energetycy, telefoniarze, wodociągowcy, kanalarze itp. Bo koncepcja że można było te wszystkie remonty uzgodnić i skoordynować, jest obrazą dla podejścia arbitralno-autorskiego.
[2] "Może nawet" bo oczywiście nie ma związku między tą inicjatywą, a chęcią zbicia kapitału politycznego na śmierci aspiranta Struja na warszawskiej ulicy, prawda? Nasi politycy nie zniżyli by się do czegoś takiego. Na pewno.
[3] Mało kto w Polsce zdaje sobie sprawę z tego, że zasada "co nie zabronione to dozwolone" odnosi się tylko do obywateli. Zaś administrację (a więc i funkcjonariuszy policji, bo policja to jeden z rodzajów administracji ) obowiązuje inna zasada: "wolno tylko to, na co prawo pozwala".
[4] Bo bandyci będą mieli pewność, że jedynymi uzbrojonymi w okolicy będą oni, więc hulaj dusza! Ich ofiary nie będą stawiać oporu, bo nie mają czym.

piątek, 18 marca 2011

Pierwsza pensja


Oplułem kawą Wyborczą. Prawdziwi Polacy niech się nie cieszą - nie manifestowałem w ten sposób swojego stosunku do Michnika i starozakonnej sitwy trzesącej światem przy pomocy czerwonych macek, tylko zareagowałem na informacje zawarte w artykule o młodych Polakach szukających pracy. Otóż wg sondażu Gazety przeprowadzonego wśród młodych Polaków w wieku 19-26 lat, poszliby owi bezrobotni absolwenci wyższych uczelni do pracy średnio za 2210 złotych. Rozbawiło mnie to przednio, choć to taki trochę śmiech przez łzy.

Z jednej strony rozłożyło mnie wygórowane mniemanie o sobie posiadaczy byle jakich dyplomów (licencjackich i magisterskich), uważających najwyraźniej, że ich wyższe wykształcenie jest aż tyle warte.
Z drugiej zaś strony - świadomość ile zarabia np. nauczyciel. 

No to popatrzmy (nie na mnie): 

Posiadacz/-ka dwóch dyplomów UW, nauczyciel kontraktowy (drugi z czterech stopni w hierarchii płacowej) ma pensji zasadniczej ok. 1365 pln [1], do tego dodatek za wysługę lat, po 1% zasadniczej za każdy rok, niech będzie że przepracował 5 lat, to będzie 70 pln, do tego może mieć dodatek za wychowawstwo (młody i frajer, więc niech zaiwania) tutaj rozpiętość w Polsce jest ogromna - od 10 do 110 pln. Może mieć też motywacyjny, jak się odpowiednio dużo nazapieprza "na rzecz szkoły", tutaj rozpiętość jeszcze większa: w biednej gminie dostanie 5-10 pln (sic!), w bogatej Warszawie to może być nawet 400 pln. Inne dodatki są na tyle incydentalne i groszowe, że można je spokojnie pominąć, jako nieistotne dla szacunku. W sumie po pięciu latach pracy nasza Siłaczka dostać może w biednej gminie bez wychowawstwa 1440 pln, a maksymalnie w Warszawie z wychowawstwem i sporym obciążeniem dodatkowymi obowiązkami 1945 pln [2] (być może są hojniejsze samorządy niż warszawski, nie wiem).

Jeśli po kilku latach nasza Siłaczka awansuje na wyższy poziom uposażenia (nauczyciel mianowany) to dostanie ok. 185 pln podwyżki pensji zasadniczej, przez to wzrośnie jej też dodatek za wysługę lat - przy 10 latach pracy to będzie jakieś 160 pln. Pozostałe dodatki bez zmian. Czyli maksymalnie 2220 pln.

Jak Siłaczka ma szczęście to może liczyć na godziny ponadwymiarowe (czyli więcej niż 18 godzin tygodniowo "przy tablicy"), które zwiększą jej wypłatę, ale w wielu szkołach ich nie ma, a poza tym to oznacza duży wzrost obciążenia pracą [3].

Aha, a ile znajdzie na pasku (wypłaty) dziarski absolwent, któremu udało się zatrudnić jako nauczyciel (I grupa - nauczyciel stażysta) ?
Ok. 1325 pln, do tego może dodatek za wychowawstwo, na motywacyjny dopiero może liczyć w przyszłości.


Kokosy.

Tylko czy to absolwenci chcą tak dużo na starcie czy też nauczyciele zarabiają tak mało?
__________________________________
[1] Wszystkie kwoty przybliżone i netto (to co "na rękę") liczone dla uproszczenia jako 65% kwoty brutto, bo reszta to haracz składkowy.

[2] W tym drugim przypadku to niech raczej zapomni o zmieszczeniu się w etatowych 40 godzinach pracy, o ile pracuje uczciwie.

[3] I również żegnamy się z 40-godzinnym tygodniem.

niedziela, 13 marca 2011

Epizod z Powstania


Trwało Powstanie. Wymordowana Wola pogrążyła się już w ciszy. Umierała Starówka. Coraz gęściej padały pociski i bomby na Śródmieście. W domach między Zielną i Marszałkowską, Próżną i Świętokrzyską ludzie kryli się przed ostrzałem w piwnicach. W mieszkaniach zostawiali gotującą się z wolna zupę i tylko do czasu do czasu biegiem opuszczali bezpieczne podziemne schronienie by doglądać jedzenia i dobytku.
Jeden z mieszkańców, pan Kwiatkowski, zwrócił uwagę na przerwę w ostrzale i ruszył na górę do swego mieszkania. Zawołał do siedzącej obok sąsiadki:
- Pani idzie na górę póki ucichło. Szybko!
Sąsiadka bardzo się bała i dla dodania sobie choć trochę otuchy wzięła dla towarzystwa niewielkiego kundelka Pimpusia. Wyszli z piwnic i ruszyli przez podwórze do swojej oficyny. Nagle kobieta zauważyła, że Pimpuś stanął na progu piwnicy i nie chce wyjść na podwórze, zawahała się, ale strach przeważył i zawróciła po niego.
- Zostaw pani tego kundla! Leć pani na górę! - ponaglił pan Kwiatkowski.
- Idę, już idę! - odpowiedziała kobieta, próbując złapać na ręce psa, który odskoczył w głąb piwnicy.

I wtedy uderzył pocisk. A może to była bomba?
Gdy opadł kurz, nie było już ani oficyny, ani pana Kwiatkowskiego.

Pimpuś przeżył wojnę, a jego pani doczekała jeszcze upadku komuny i narodzin III Rzeczypospolitej.

piątek, 11 marca 2011

Fikcja edukacji


Nasi kolumbowie odkryli nową Amerykę: na uczelniach wywiera się presję na nauczycieli akademickich, żeby przepuszczali studentów bez względu na wiedzę i nie wymagali od nich za wiele. W mediach cytuje się pod nazwiskiem i anonimowo rzeczonych nnauczycieli i studentów opowiadających o takich praktykach jak kraj długi i szeroki, nie tylko na pseudouczelniach w typie Wyższa Szkoła Przekładania Fajerek, ale i na topowych [1]. 

Muszę się hamować, żeby nie spoglądać z politowaniem na ludzi czytających te wiadomości z zaskoczeniem i niedowierzaniem, bo to nieładnie patrzeć na innych w ten sposób (choć często trudno się powstrzymać). Dla mnie to logiczna konsekwencja i uzupełnienie tego co się dzieje na niższych poziomach edukacji - w podstawówkach, gimnazjach i liceach. Cały nasz system edukacyjny na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat został przestawiony na filozofię: przepuszczamy wszystkich, bo liczy się ilość, a nie jakość. Poziom kształcenia obniża się u nas nieustannie i zjawisko to jest napędzane systemowo. 

1. Przez proste powiązanie ucznia i studenta z pieniędzmi dla placówki, przy jednoczesnym skąpieniu nakładów na oświatę, uzyskano system w którym placówce edukacyjnej nie opłaca się wymagać od ucznia/studenta wiedzy, pracy i umiejętności, bo może sobie pójść do innej placówki, zubożając wymagającą. 

2. Dla jeszcze lepszego efektu powiązano pieniądze za ucznio-studenta z liczbą etatów nauczycielskich. W efekcie nauczyciel oblewający ucznia/studenta pozbawia się (oraz kolegów!) części etatu.
Tak skonstruowany mechanizm premiuje nauczycieli mało wymagających i piętnuje nauczycieli dbałych o utrzymanie wysokiego poziomu nauczania. Frazę: "Pieniądz idzie za uczniem!" słyszałem już tyle razy, że dzwoni mi w uszach.

Do powyższych trzeba dodać świadome i otwarcie głoszone założenie państwowych władz oświatowych, że należy poszerzyć skolaryzację, to znaczy jak najwięcej młodych ludzi "przepuścić przez maturę". Dobra Bozia starała się talenta rozdawać jak najhojniej, ale nie każdemu po równo, a i tak dla wszystkich nie starczyło. Więc zależność liczebności grupy i umiejętności można przedstawić w postaci piramidy: im wyższy poziom uzdolnień tym mniejsza grupa. Jeśli chcemy, żeby wykształcenie uzyskiwało znacznie więcej ludzi niż dotychczas, to musimy obniżyć jego poziom. To proste jak budowa cepa. Owszem, można by to próbować uzyskać poprzez poprawę jakości kształcenia, ale wymagałoby to dużo czasu i jeszcze więcej pieniędzy. A polityków interesuje wyłącznie szybki efekt, najlepiej żeby zadziałał jeszcze przed najbliższym sondażem. 

Tak zdewaluowano u nas w III RP maturę i magisterium, a ostatnio coraz częściej możemy usłyszeć o obniżeniu poziomu doktoratów w Polsce. Brawo. Reformatorzy działali z idealistycznych pobudek, ale niestety zabrakło w tym (jak zwykle) rozumu. Dla naszych polityków był to wspaniały prezent: wyborcy wdzięczni za umożliwienie ich dzieciom awansu edukacyjnego zapewniali spokój społeczny i reelekcję. A że te matury i dyplomy z każdym rokiem coraz silniej przedstawiały wartość ein Papier fetzen, to już umykało uwadze Ferdków i Boczków. 

Już 7-8 lat temu moja koleżanka ucząc angielskiego w gimnazjum lądowała na dywaniku u dyrektora, gdzie była rugana za stawianie uczniom jedynek - miała stawiać same pozytywne oceny i przepuszczać WSZYSTKICH. Uczniowie doskonale wiedzą jak działa system: "Czy się stoi czy się leży, to promocja się należy". Belfrów szkodników próbujących utrzymywać jeszcze wymagania szybko stawia się do pionu, a opornych eliminuje. Oczywiście w imię dobra ucznia i studenta.

Rozbraja przy tym tupet urzędników ministerialnych udających, że sensacje z uczelni to dla nich nowość i o niczym nie wiedzieli. A co innego mają powiedzieć? Że wiedzieli? To dlaczego nic nie robili? No właśnie, jedyne co im pozostaje to, jak nieładnie ale dosadnie wyraził się jeden z internautów, "rżnąć głupa". Bo cały nasz system edukacji stał się systemem mamienia ludzi fikcją wykształcenia. 

A ja nie widzę żadnych sił, które byłyby zainteresowane uzdrowieniem tego szkodliwego absurdu.
Władze? To politycy, a oni chcą tylko spokoju społecznego i utrzymania się choć jeszcze jedną kadencję.
Samorządowcy? Chcą wydać na oświatę jak najmniej. To swoją drogą jedna z największych pomyłek teoretyków: że lokalni politycy reprezentujący lokalne społeczności bedą najbardziej zainteresowani utrzymaniem dobrego poziomu szkolnictwa, bo "przecież ich dzieci tam chodzą". Guzik prawda.

Rodzice? Ci najmniej, bo znaczna ich część musiałaby pogodzić się z tym, że ich pociechy mają zasób zdolności pozwalający na skończenie najwyżej podstawówki, a w dzisiejszym świecie oczekuje się sukcesów ("Więc zrób synek magistra!").

Nauczyciele? Sądzę, że w tej grupie akurat poparcie dla podniesienia wymagań i poziomu kształcenia byłoby stosunkowo największe. Tyle, że akurat ta grupa jest od kilku lat z lubością atakowana w mediach i kreuje się jej absurdalny obraz - nauczyciel to opływający w przywileje i podwyżki niedouczony, agresywny obibok z mnóstwem wolnego czasu, pasożytujący na "zdrowym ciele narodu". Zważywszy na nasze największe narodowe bogactwo, czyli nieprzebrane pokłady mściwej zawiści, to piarowski strzał w dziesiątkę. [2] Ciekawe czy to przypadek.

A kiedy będzie lepiej?

Już było.

_________________________________________
[1] Topowych u nas, bo w rankingach światowych to próżno ich szukać, chyba że ranking jest zestawieniem WSZYSTKICH szkół wyższych świata, wtedy i owszem, nasze się łapią.

[2] Recepcja tego obrazu u pokaźnej części naszych rodaków jest wspaniała; wystarczy poczytać komentarze w sieci - "Polak-grzechotnik" najpiękniej ujawnia się właśnie w nich.

wtorek, 1 marca 2011

Fenomen polskości


Kiedy popatrzymy na inne (cywilizowane) nacje to widać u nich ducha wspólnoty. Niemcy, Anglicy, Norwegowie, Holendrzy - widać tam umiejętność "gry zespołowej", dbałość o wspólne dobro i wspólną przestrzeń. Dbałość, dodajmy, wynikającą nie z tego że ktoś im tak rozkazał, ale z wewnętrznej determinacji. To wspólne dobro to wygląd ulicy, przystanku, prywatnego domu, gminy, prowincji, kraju. Ta zadziwiająca nas umiejętność pogodzenia własnego interesu z grupowym. To niepojęte dla wielu z nas zaakceptowanie, że należne właścicielowi prawo aranżacji działki i doboru wyglądu domu jest ograniczone prawem wspólnoty do jakiegoś ładu przestrzennego i harmonii. Patrzymy z niedowierzaniem np. na Hiszpanów, którzy w pewnych regionach uchwalili, że ściany domów mogą być malowane z zewnątrz wyłącznie na biały kolor, bo tego wymaga miejscowa tradycja. I kolejne zdziwienie - ta uchwała jest rygorystycznie egzekwowana!
A u nas?
Upiorna mieszanka skrajnego indywidualizmu w najbardziej pejoratywnym wydaniu, egoizmu, absolutnej aspołeczności, porażającej głupoty i krótkowzroczności, ocierająca się o czystą anarchię w najbardziej destrukcyjnym wydaniu. 

Jedyne chwile kiedy uruchamia się nam inna filozofia - mianowicie współpracy, to te kiedy ktoś nam zagraża. Wtedy jednoczymy siły (broń Boże nie wszyscy! Co to to nie. Najwyżej znaczna mniejszość, drugie tyle olewa uprzejmie, reszta sarka po kątach i troskliwie gromadzi jad i żółć, żeby było czym pluć jak zagrożenie minie). Wtedy nas podziwiają, bo w walce prezentujemy się pięknie, heroicznie i wzniośle nawet. A ten wizerunek taki piękny w dużym stopniu dlatego, że heroizm mniejszości wystarczająco przesłania nikczemność innych. Poza tym pamięć o heroicznych dokonaniach troskliwie hołubimy, systematycznie odświeżamy pociągając grubą warstwą pozłotki i anektujemy jako dokonanie i dziedzictwo całej społeczności. Nikczemność zaś wypieramy ze świadomości grupowej i indywidualnej i święcie wierzymy "żeśmy czyści", "co złego to nie my!" a kanalie to "nie od nas". Często najgłośniej krzyczą i próbują kierować pamięcią zbiorową ci, którym najwięcej zależy na eksponowaniu (cudzego) heroizmu a ukrywaniu (własnej) podłości.
Kiedy zagrożenie mija, z polskiego Eomera wyłazi Grima i sprawuje rząd dusz. 

Nawet biedny Mickiewicz w polistopadową noc łudził się, że może nie jest tak źle. W "Dziadach" skomentował ówczesne elity słowami jednego z patriotów:
"Plwajmy na tę skorupę i zstąpmy do głębi" 
W domyśle - w głąb narodu, gdzi spodziewał się znaleźć zdrowe siły. Ja bym mu poradził:
 "A kalosze załóżcie. Jeszcze lepiej -  wodery!"

Tragedią naszego społeczeństwa jest nasza kuriozalna identyfikacja grupowa. Identyfikujemy się na poziomie małej grupy społecznej - rodziny, często w szerokim, współczesnym ujęciu, czyli razem z przyjaciółmi, potem długo, długo nic i dopiero pojawia się identyfikacja narodowa, ale cokolwiek kaleka, bo w gruncie rzeczy nastawiona na symbole patriotyczne, a nie na innych ludzi swojej nacji. Polak wzrusza się na skoczni lub na boisku, ściska go w gardle na podium i Mazurka, ale rodaka za moment z taką samą jak przedtem swobodą by okłamał, oszukał i wykorzystał. Identyfikacja na poziomie miasta, gminy, regionu - praktycznie nie istnieje. Między progiem mieszkania a flagą na stadionie nie ma nic z czym miażdżąca większość Polaków chciałaby się pozytywnie identyfikować. Dlatego nasze miasta i wsie wyglądają jak królestwa chaosu, w których elementy nowe i porządne podlegają szybkiej dewastacji - nie konserwowane, zaniedbane, niszczone.

To że z taką postawą jako naród nadal istniejemy, jest światowym fenomenem. Tak absurdalnie zaprogramowanego społeczeństwa przecież już dawno nie powinno być!

Przykro się robi kiedy sobie uświadomimy, że jedyne co nas jednoczy to chęć skrzywdzenia innych. I to czy działamy w samoobronie czy nie, nie ma większego znaczenia dla podstawowego problemu: nie umiemy działać razem dla dobra.