wtorek, 1 marca 2011

Fenomen polskości


Kiedy popatrzymy na inne (cywilizowane) nacje to widać u nich ducha wspólnoty. Niemcy, Anglicy, Norwegowie, Holendrzy - widać tam umiejętność "gry zespołowej", dbałość o wspólne dobro i wspólną przestrzeń. Dbałość, dodajmy, wynikającą nie z tego że ktoś im tak rozkazał, ale z wewnętrznej determinacji. To wspólne dobro to wygląd ulicy, przystanku, prywatnego domu, gminy, prowincji, kraju. Ta zadziwiająca nas umiejętność pogodzenia własnego interesu z grupowym. To niepojęte dla wielu z nas zaakceptowanie, że należne właścicielowi prawo aranżacji działki i doboru wyglądu domu jest ograniczone prawem wspólnoty do jakiegoś ładu przestrzennego i harmonii. Patrzymy z niedowierzaniem np. na Hiszpanów, którzy w pewnych regionach uchwalili, że ściany domów mogą być malowane z zewnątrz wyłącznie na biały kolor, bo tego wymaga miejscowa tradycja. I kolejne zdziwienie - ta uchwała jest rygorystycznie egzekwowana!
A u nas?
Upiorna mieszanka skrajnego indywidualizmu w najbardziej pejoratywnym wydaniu, egoizmu, absolutnej aspołeczności, porażającej głupoty i krótkowzroczności, ocierająca się o czystą anarchię w najbardziej destrukcyjnym wydaniu. 

Jedyne chwile kiedy uruchamia się nam inna filozofia - mianowicie współpracy, to te kiedy ktoś nam zagraża. Wtedy jednoczymy siły (broń Boże nie wszyscy! Co to to nie. Najwyżej znaczna mniejszość, drugie tyle olewa uprzejmie, reszta sarka po kątach i troskliwie gromadzi jad i żółć, żeby było czym pluć jak zagrożenie minie). Wtedy nas podziwiają, bo w walce prezentujemy się pięknie, heroicznie i wzniośle nawet. A ten wizerunek taki piękny w dużym stopniu dlatego, że heroizm mniejszości wystarczająco przesłania nikczemność innych. Poza tym pamięć o heroicznych dokonaniach troskliwie hołubimy, systematycznie odświeżamy pociągając grubą warstwą pozłotki i anektujemy jako dokonanie i dziedzictwo całej społeczności. Nikczemność zaś wypieramy ze świadomości grupowej i indywidualnej i święcie wierzymy "żeśmy czyści", "co złego to nie my!" a kanalie to "nie od nas". Często najgłośniej krzyczą i próbują kierować pamięcią zbiorową ci, którym najwięcej zależy na eksponowaniu (cudzego) heroizmu a ukrywaniu (własnej) podłości.
Kiedy zagrożenie mija, z polskiego Eomera wyłazi Grima i sprawuje rząd dusz. 

Nawet biedny Mickiewicz w polistopadową noc łudził się, że może nie jest tak źle. W "Dziadach" skomentował ówczesne elity słowami jednego z patriotów:
"Plwajmy na tę skorupę i zstąpmy do głębi" 
W domyśle - w głąb narodu, gdzi spodziewał się znaleźć zdrowe siły. Ja bym mu poradził:
 "A kalosze załóżcie. Jeszcze lepiej -  wodery!"

Tragedią naszego społeczeństwa jest nasza kuriozalna identyfikacja grupowa. Identyfikujemy się na poziomie małej grupy społecznej - rodziny, często w szerokim, współczesnym ujęciu, czyli razem z przyjaciółmi, potem długo, długo nic i dopiero pojawia się identyfikacja narodowa, ale cokolwiek kaleka, bo w gruncie rzeczy nastawiona na symbole patriotyczne, a nie na innych ludzi swojej nacji. Polak wzrusza się na skoczni lub na boisku, ściska go w gardle na podium i Mazurka, ale rodaka za moment z taką samą jak przedtem swobodą by okłamał, oszukał i wykorzystał. Identyfikacja na poziomie miasta, gminy, regionu - praktycznie nie istnieje. Między progiem mieszkania a flagą na stadionie nie ma nic z czym miażdżąca większość Polaków chciałaby się pozytywnie identyfikować. Dlatego nasze miasta i wsie wyglądają jak królestwa chaosu, w których elementy nowe i porządne podlegają szybkiej dewastacji - nie konserwowane, zaniedbane, niszczone.

To że z taką postawą jako naród nadal istniejemy, jest światowym fenomenem. Tak absurdalnie zaprogramowanego społeczeństwa przecież już dawno nie powinno być!

Przykro się robi kiedy sobie uświadomimy, że jedyne co nas jednoczy to chęć skrzywdzenia innych. I to czy działamy w samoobronie czy nie, nie ma większego znaczenia dla podstawowego problemu: nie umiemy działać razem dla dobra.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz