wtorek, 31 sierpnia 2010

Henryka Krzywonos


Uroczystości z okazji 30-lecia NSZZ "Solidarność", setki osób na sali, ale jedyną osobą z jajami okazała się kobieta...
Tylko ona miała dość odwagi by głośno, do wszystkich powiedzieć, że tak się nie powinno postępować: judzić, dzielić, zawłaszczać cudze zasługi, nie szanować drugiego człowieka.
Pani Henryko - Chapeau bas! Nisko.
Prosta tramwajarka pokazała, że można i trzeba przeciwstawić się rozpanoszonemu u nas chamstwu. A gdzie nasze elity? Dlaczego ludzie wykształceni tego nie potrafią ? Taką Polskę budujemy. :-(

poniedziałek, 30 sierpnia 2010

Rekolekcje ignacjańskie


DNiB właśnie wróciła rozanielona ze swoich rekolekcji ignacjańskich [1]. Była już na nich parę razy, ale te uznała za nadzwyczajnie udane.
Dla mnie te rekolekcje to raczej egzotyczna sprawa, ale muszę przyznać, że robią duże wrażenie. Pacjent/pacjentka przez tydzień jest "zamknięta" [2] w domu rekolekcyjnym, w którym obowiązuje zasada milczenia [3], spotyka się z prowadzącym go/ją kierownikiem duchowym i przede wszystkim - z Bogiem. Tak naprawdę to tydzień skoncentrowania się na rozmowie człowieka z Bogiem, temu służy odcięcie od hałasu dnia codziennego. Kierownikiem duchowym jest jezuita, ale dobierany w zakonie w taki sposób, by był to naprawdę wysokiej próby specjalista psycholog [3], jego zadaniem jest pomagać rekolektantowi w tej rozmowie z Bogiem. Przy zaangażowanym rekolektancie, który wie po co tam się znalazł, rezultaty są imponujące. Taka psychoterapia wymiata.

A ja tak słucham relacji DNiB i słucham, i smutna refleksja mnie nachodzi: jakże żałośnie ubogie jest formowanie duchowe miażdżącej większości "owczarni" w porównaniu z tą elitarną formą. Bo to jest elita - mała grupka ludzi (bodajże po kilkadziesiąt osób na raz we wszystkich ośrodkach rekolekcyjnych), zdolnych do podniesienia swej wiary na płaszczyznę refleksji intelektualnej, a nie mechanicznego powtarzania gestów i klepania paciorków, jak to czyni przytłaczająca większość, o których z goryczą mawiam - niewierzący praktykujący.

A jeśli kogoś to zaciekawiło, to tu znajdzie więcej: http://www.rekolekcje.vel.pl/

__________________________________
[1] formalnie to się nazywa: Ćwiczenia Duchowe.

[2] - nie dosłownie, mogą wychodzić, ale lepiej tego nie robić bez rzeczywistej konieczności, bo traci się, względnie zakłóca, efekt odcięcia od hałasu codziennego życia.
[3] - też bez przesady, to zalecenie, a nie bezwzględnie sankcjonowany nakaz.

niedziela, 29 sierpnia 2010

Fortuna kołem się toczy

Akcja Wyborcza Solidarność (AWS) była koalicją bodaj parudziesięciu partii i partyjek, istniejącą w latach 1996-2001, firmującą  rząd Jerzego Buzka. Dzięki wspaniałym umiejętnościom koncyliacyjnym i wrodzonej skłonności do zgody naszej prawicy koalicja ta rozsypywała się stopniowo, aż do przegrania wyborów parlamentarnych i ustąpienia rządu Buzka w październiku 2001 r. Jak to u nas, zmiana ekipy rządzącej (na lewicę) oznaczała też czyszczenie stanowisk dla "swoich".
Kilka miesięcy później, w czerwcu 2002 r. byłem w Sopocie i na jednym z domów ujrzałem takie rozbrajające zestawienie.

sobota, 28 sierpnia 2010

Pomnik i zapomnienie

Dwóch pułkowników Wojska Polskiego, dwóch powstańców warszawskich, dwóch Antonich: Chruściel i Żurowski.
Pierwszy - dowódca Okręgu Warszawa-Miasto Armii Krajowej, drugi - komendant Obwodu VI - Praga Armii Krajowej.
Pułkownika Chruściela można zaliczyć do frakcji jastrzębi w dowództwie AK, opowiadającej się za wybuchem powstania w Warszawie, mimo, że stolica była wyłączona z walk w planie "Burza" z uwagi na ryzyko kolosalnych strat ludzkich i materialnych. Na ostatniej lipcowej odprawie d-cy AK gen. Tadeusza Komorowskiego "Bora" płk Chruściel (wraz z płk.Okulickim) wywarł tak silną presję na gen. "Bora", że ten pobrał decyzję rozpoczęcia powstania w Warszawie 1. sierpnia. Decyzja była oparta na nieprawdziwych danych i została podjęta pod nieobecność osoby niezwykle ważnej w wojskowym procesie decyzyjnym - szefa wywiadu AK płka Iranka-Osmeckiego, dysponującego najbardziej aktualnym i pełnym obrazem sytuacji.
Płk Chruściel parł do walki mając świadomość, że 90 % jego żołnierzy jest nieuzbrojonych. Jak nazwać taką postawę człowieka, któremu społeczeństwo powierza życie swych członków. Jeśli żołnierze AK nie mieli broni, to jak mieli walczyć? Jak mieli ochraniać przed wrogiem ludność cywilną, do której obrony przecież zostali powołani?
Pamiętam jak na wykładzie śp. prof. Wieczorkiewicz przytoczył odpowiedź jednego z wyższych oficerów AK na pytanie wstrząśniętego młodego oficera jak ma poprowadzić atak, skoro większość jego ludzi nie ma żadnej broni. "Żołnierz polski musi swą ofiarnością na polu bitwy zasłużyć na broń!". Mimo upływu lat, nie mogę się otrząsnąć z szoku jaki wywarł na mnie ten cytat. Posyłano bezbronnych na pewną śmierć.
Podpułkownik Żurowski rozpoczął zgodnie z rozkazem powstanie w prawobrzeżnej Warszawie - na Pradze. Po kilkudziesięciu godzinach walk dla tego zawodowca było już jasne, że kontynuowanie walk nie da osiągnięcia żadnego celu wojskowego a tylko spowoduje masakrę nie tylko jego żołnierzy, ale i ludności cywilnej, którą ma ochraniać. [1]
Dlatego ppłk Żurowski za zgodą przełożonych wynegocjował z Niemcami przerwanie walk (nie kapitulację!) na Pradze, w zamian za brak represji, co nastąpiło 6 sierpnia. To musiała być straszliwie trudna decyzja dla zawodowego wojskowego - przyznać się do bezradności w obliczu wroga i zakończyć walkę, kiedy kilkaset metrów dalej na zachód toczyły się śmiertelne zmagania jego kolegów i rodaków. Jakże łatwo mógłby znaleźć argumenty za kontynuowaniem walki, nie przyznać się do słabości, ochronić ego a przejść do historii jako "żołnierz niezłomny". Jednak górę wzięła odpowiedzialność - cecha, którą tak trudno zobaczyć dziś w naszym życiu publicznym, a i codziennym zresztą też. Odpowiedzialność za życie tych których miał ochraniać i tych, którymi miał dowodzić. Niemcy w zaadzie umowy dotrzymali, Praga i jej mieszkańcy uniknęli losu lewobrzeżnej Warszawy.
Dzięki odwadze podpułkownika Antoniego Żurowskiego dziesiątki tysięcy ludzi ocaliło życie.

Pułkownik Chruściel dostał generalski wężyk, Żurowski żadnego awansu już nie otrzymał.

Dziś gen. "Montera" traktuje się jak wielkiego bohatera, stawia się pomnik, nazywa jego imieniem dużą ulicę w Warszawie, a o ppłk. Żurowskim prawie nikt nie wie, a na jego imię we "wdzięcznej" pamięci rodaków zasłużył tylko kawał trawnika z parkingiem.

________________________________________
[1] pierwszy przykład z brzegu (a właściwie z rodziny) pluton 1680 miał atakować praskie przyczółki mostów Poniatowskiego i Średnicowego, silnie obsadzone przez Niemców z ciężką bronią maszynową i szybkostrzelnymi działkami plot. śmiertelnie groźnymi dla piechoty, pokonując kilkaset metrów niemal odsłoniętego terenu (tzn. nie zabudowanego), mając za całe uzbrojenie 1 karabin powtarzalny i 9 pistoletów.

piątek, 27 sierpnia 2010

Niusy zadziwiające

W Gazecie znalazłem zadziwiającą informację:

"Skandal na budowie autostrady A1. W dzień drogowcy utwardzali drogę kruszywem. Nocą zastępowali je tanią ziemią."
 Zadziwiło mnie nie to, że kantowali i kradli , bo zdążyłem się już przyzwyczaić do tego, że standardy uczciwości mamy takie, iż Kali powinien dostać honorowe obywatelstwo, ale głupota tych ludzi. Czy oni sądzili, że nikt nie zauważy nocnej krzątaniny na budowie, noc w noc? Że to się nie wyda? W końcu ciężarówka do przewozu kruszywa to nie maluch, rzuca się w oczy i w słuch, zwłaszcza w stadzie. Zadziwia mnie takie połączenie chciwości z głupotą.
Choć z drugiej strony, "Zdaniem prokuratury tylko w ciągu jednej nocy z budowy wyjeżdżało nawet kilkadziesiąt samochodów wyładowanych dolomitem. Śledczy podejrzewają, że trwało to kilka miesięcy." Kilka miesięcy?! I dopiero teraz to się wydało? No, super. Więc może jednak ta głupota nie była aż tak wielka... :-( W takich chwilach mam niemiłe wrażenie, że rodzoną siostrą chciwości i głupoty jest u nas nieruchawość naszych służb publicznych.
**********************************
          „Polski Lekki Czołg” - nadchodzi światowa premiera" 
Czyż to nie radosna wiadomość, jakże optymistycznie jest przeczytać, że nie tylko produkujemy rzeczy opracowane za granicą, ale i sami coś wymyślamy. Szkoda, że za tą beczułką (no dobrze: promesą beczułki) miodu, raźno truchta łyżka dziegciu. Bo dalej czytamy:

"Projekt rozwojowy realizowany jest przez OBRUM, Wojskową Akademię Techniczną i Wojskowe Zakłady Mechaniczne w Siemianowicach Śląskich, a finansuje go Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego."
Aha, Ministerstwo Obrony Narodowej to gdzie w tym jest? Jaki ma do tego stosunek? Przecież to ono ma kupować te pojazdy. Na ile one są zgodne z planami rozwoju sił zbrojnych? Czy charakterystyki tego wozu bojowego są w jakiejś styczności z oczekiwaniami MON-u? Bo na razie to ja tu widzę tylko producenta i jajogłowych, a nie użytkownika. Poza tym bardzo mnie ciekawi, skąd się wezmą pieniądze na doprowadzenie projektu do fazy produkcyjnej. Nie jestem specem, ale zdaje się, że przy nowoczesnym wozie naszpikowanym zaawansowanym uzbrojeniem i wyposażeniem, to będzie kwota rzędu miliardów złotych i to raczej nie kilku. Ile takich pojazdów zamówimy, żeby cena jednostkowa była akceptowalna? (vide casus korwety ORP"Gawron", która jest budowana tak długo i w pojedynkę, zamiast serii, że tylko patrzeć jak osiągnie rekord świata w cenie okrętu tej wielkości).
Wiem, wiem, kraczę i czarnowidzę, ale naprawdę dobrze życzę temu projektowi, a zwłaszcza, żeby nie skończył jak np. projekt czołgu podstawowego "Goryl" (nawiasem mówiąc - co za idiotyczna nazwa!) czy samolotu wsparcia taktycznego PZL-230 "Skorpion". Bo wtedy też były szumne zapowiedzi, ale kompletnie oderwane od realiów, przede wszystkim finansowania. I da liegt der Hund begraben, jak mawiają Francuzi - wydajemy na obronność za mało i jeszcze kombinujemy jak koń pod górę, zwłaszcza w ostatnich latach, jak wydać mniej niż zadeklarowaliśmy naszym sosjusznikom z NATO (poniżej 1,95% PKB)

czwartek, 26 sierpnia 2010

Lizactwo

Miałem napisać o czymś poważniejszym co mi chodzi po głowie, ale nie zdzierżyłem i będzie trywialnie. Szlag mnie trafia na rozplenioną ostatnimi czasy manierę w sklepach w moim kochanym mieście. Ekspedientka sięga po torebkę plastikową, ale najpierw... SLURB! LIŻE PALEC! i dopiero takim poślinionym paluchem bierze torebkę i wkłada tam wędlinę, bułki, ciastka itp. Moje wnętrzności ruszają do dziarskiej wirówki, a z gardła ściśniętego zimną furią wyrywa się uprzejma acz stanowcza prośba: "Ale ja poproszę w nieślinionej torebce." Ciekawe są reakcje zza lady, niektóre bez słowa sięgają  po drugą, Hosanna! suchą! torebkę, niektóre stroją miny obrażonej księżniczki, której kazano założyć czyste gacie, ale są i takie, które wyjeżdżają z natychmiastową ripostą: "Ale ja nie śliniłam!". Na to ostatnie, to ja się w trymiga zbliżam do eksplozji. Ja mogę dyskutować, np. o tym skąd Jutowie przybyli do Kentu, ale nie o tym co widzę na własne oczy. Mam zerową wyporność na ludzi, którzy mi się w żywe oczy wypierają czegoś co robią (w stylu: - Jasiu, co ty trzymasz w ręce? - To nie moją ręka!). Takie eksponaty doprowadzają mnie do furii w ciągu nanosekund. W rezultacie w wielkim mieście miewam problemy z kupnem wędliny, bo nawet jak jakimś cudem namierzę "niepluty" sklep, to muszę uważać na rotację personelu i czy za ladą nie pojawiło się świeżo zatrudnione prosiątko.
To sklepy, a w sekretariacie pobieram gilosze do wydruku i co? zgadliście! SLURB! SLURB!

środa, 25 sierpnia 2010

Historia magistra vitae - Powstanie Warszawskie

Kolejny rok "świętowaliśmy" Powstanie Warszawskie. Świadomie piszę: "świętowaliśmy", bo z tamtej tragedii usilnie robi się coś fajnego, kolorowego i właściwie pozytywnego. Z jednej strony jest bardzo pozytywnym to, że wielu młodych ludzi interesuje się historią, zgłębia wiedzę o tamtych postaciach i wydarzeniach. Dobrze, że angażują swój czas, wysiłek i niemałe pieniądze nie na słuchanie jakiejś sieczki dźwiekowej, bo muzyką to nazwać trudno, bądź na ćpanie i chlanie, ale na reenacting.
Jest szansa, że dzięki temu nie będą pisali, że "Holocaust to czołg niemiecki" albo że w czasie II wojny światowej w Warszawie miały miejsce powstania: "styczniowe, listopadowe i 3 powstania na Śląsku" [1].
Z drugiej jednak strony tragedia zabitego naszego największego i najważniejszego miasta i śmierci ponad 100 tysięcy ludzi jest sprowadzana do swoistej "zabawy w wojnę" ku uciesze gawiedzi, mającej dodatkową atrakcję między wizytą w centrum handlowym i grillem u sąsiadów. Ot, "chłopaki poprzebierane za Niemców i naszych biegały i strzelały i czołg jechał i motor się przewrócił i taką barykadę niby zrobili no ekstra mówię ci było."
A gdzie tu refleksja ? Grupka VIP-ów podjęła decyzję, za którą zapłaciły tysiące - życiem, a miliony - zubożeniem. Czy to było właściwie przeprowadzone? Czy ta decyzja była należycie wyważona? Czy w rachunku zysków i strat uwzględniono zwykłych ludzi, cywilów? Społeczeństwo/naród wystawia siły zbrojne w pewnym konkretnym celu: żeby je broniły, chroniły i minimalizowały straty. Czy ta funkcja sił zbrojnych była w odpowiednim stopniu brana pod uwagę na odprawie na Pańskiej w tamto lipcowe popołudnie?
Wbrew pozorom to nie jest tylko problem historyczny, to problem nadal aktualny: jacy ludzie i jak nami rządzą? Kto i jak podejmuje decyzje, za które płacimy my - społeczeństwo. Czy potrafimy oceniać i rozliczać ludzi, którym daliśmy władzę nad naszym losem i życiem, czy właściwie się o nas troszczą?

________________________________
[1] - autentyczne cytaty z prac absolwentów gimnazjum.

Wschód księżyca

No i stało się. Po latach zapieprzania jak mały traktorek, muszę wyhamować. Mam przed sobą rok przymusowej przerwy w pracy i muszę się czymś zająć. No bo przecież odpoczynek i łatanie swojego zdrowia nie może polegać na bezczynności (tylko ciii! nie mówcie o tym mojej pani doktor). Najbardziej oczywiste propozycje w rodzaju podróży dookoła świata, albo wynalezienia "Czegoś-Cudownego-Co-Jeszcze-Nie-Wynaleźli" odpadły w abcugach, z przyczyn różnych (np. brak pieniędzy lub talentu). Malowaniem figurek też trudno się bez przerwy zajmować - niby na farbkach napisane jest "Non Toxic", ale kto ich tam wie, co wmieszali naprawdę i jeszcze miałbym odjazd na Pustkowia Chaosu.
Stąd genialny w swej prostocie pomysł: podzielić się ze światem mariańską głębią moich przemyśleń i stepową rozległością mego spojrzenia na życie i świat. Co by nie było, świat przeżył już tyle nieszczęść, że mój blog przy tym to mały pikuś.  Nieprzeliczone rzesze ludzi z pewnością o tym marzą, pragną tego i wprost doczekać się nie mogą. No to macie, kochani. :-)