sobota, 28 sierpnia 2010

Pomnik i zapomnienie

Dwóch pułkowników Wojska Polskiego, dwóch powstańców warszawskich, dwóch Antonich: Chruściel i Żurowski.
Pierwszy - dowódca Okręgu Warszawa-Miasto Armii Krajowej, drugi - komendant Obwodu VI - Praga Armii Krajowej.
Pułkownika Chruściela można zaliczyć do frakcji jastrzębi w dowództwie AK, opowiadającej się za wybuchem powstania w Warszawie, mimo, że stolica była wyłączona z walk w planie "Burza" z uwagi na ryzyko kolosalnych strat ludzkich i materialnych. Na ostatniej lipcowej odprawie d-cy AK gen. Tadeusza Komorowskiego "Bora" płk Chruściel (wraz z płk.Okulickim) wywarł tak silną presję na gen. "Bora", że ten pobrał decyzję rozpoczęcia powstania w Warszawie 1. sierpnia. Decyzja była oparta na nieprawdziwych danych i została podjęta pod nieobecność osoby niezwykle ważnej w wojskowym procesie decyzyjnym - szefa wywiadu AK płka Iranka-Osmeckiego, dysponującego najbardziej aktualnym i pełnym obrazem sytuacji.
Płk Chruściel parł do walki mając świadomość, że 90 % jego żołnierzy jest nieuzbrojonych. Jak nazwać taką postawę człowieka, któremu społeczeństwo powierza życie swych członków. Jeśli żołnierze AK nie mieli broni, to jak mieli walczyć? Jak mieli ochraniać przed wrogiem ludność cywilną, do której obrony przecież zostali powołani?
Pamiętam jak na wykładzie śp. prof. Wieczorkiewicz przytoczył odpowiedź jednego z wyższych oficerów AK na pytanie wstrząśniętego młodego oficera jak ma poprowadzić atak, skoro większość jego ludzi nie ma żadnej broni. "Żołnierz polski musi swą ofiarnością na polu bitwy zasłużyć na broń!". Mimo upływu lat, nie mogę się otrząsnąć z szoku jaki wywarł na mnie ten cytat. Posyłano bezbronnych na pewną śmierć.
Podpułkownik Żurowski rozpoczął zgodnie z rozkazem powstanie w prawobrzeżnej Warszawie - na Pradze. Po kilkudziesięciu godzinach walk dla tego zawodowca było już jasne, że kontynuowanie walk nie da osiągnięcia żadnego celu wojskowego a tylko spowoduje masakrę nie tylko jego żołnierzy, ale i ludności cywilnej, którą ma ochraniać. [1]
Dlatego ppłk Żurowski za zgodą przełożonych wynegocjował z Niemcami przerwanie walk (nie kapitulację!) na Pradze, w zamian za brak represji, co nastąpiło 6 sierpnia. To musiała być straszliwie trudna decyzja dla zawodowego wojskowego - przyznać się do bezradności w obliczu wroga i zakończyć walkę, kiedy kilkaset metrów dalej na zachód toczyły się śmiertelne zmagania jego kolegów i rodaków. Jakże łatwo mógłby znaleźć argumenty za kontynuowaniem walki, nie przyznać się do słabości, ochronić ego a przejść do historii jako "żołnierz niezłomny". Jednak górę wzięła odpowiedzialność - cecha, którą tak trudno zobaczyć dziś w naszym życiu publicznym, a i codziennym zresztą też. Odpowiedzialność za życie tych których miał ochraniać i tych, którymi miał dowodzić. Niemcy w zaadzie umowy dotrzymali, Praga i jej mieszkańcy uniknęli losu lewobrzeżnej Warszawy.
Dzięki odwadze podpułkownika Antoniego Żurowskiego dziesiątki tysięcy ludzi ocaliło życie.

Pułkownik Chruściel dostał generalski wężyk, Żurowski żadnego awansu już nie otrzymał.

Dziś gen. "Montera" traktuje się jak wielkiego bohatera, stawia się pomnik, nazywa jego imieniem dużą ulicę w Warszawie, a o ppłk. Żurowskim prawie nikt nie wie, a na jego imię we "wdzięcznej" pamięci rodaków zasłużył tylko kawał trawnika z parkingiem.

________________________________________
[1] pierwszy przykład z brzegu (a właściwie z rodziny) pluton 1680 miał atakować praskie przyczółki mostów Poniatowskiego i Średnicowego, silnie obsadzone przez Niemców z ciężką bronią maszynową i szybkostrzelnymi działkami plot. śmiertelnie groźnymi dla piechoty, pokonując kilkaset metrów niemal odsłoniętego terenu (tzn. nie zabudowanego), mając za całe uzbrojenie 1 karabin powtarzalny i 9 pistoletów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz