czwartek, 30 czerwca 2011

Ułani - lekką kawalerią?


Akurat!

Ciekawa sprawa - jakoś tak nie wiadomo kiedy i skąd przyjęło się u nas uważać, że ułani to lekka kawaleria. A przecież jak się nad tym chwilę zastanowić, to (nomen omen) lekka bzdura. [1]

Owszem, pogląd o "lekkości" ułanów da się obronić jeśli w danej armii występuje również ciężka kawaleria (kirasjerzy lub dragoni) i... żadna inna. No, wtedy jako prosta opozycja dla ciężkiej, mamy lekką. Ale jest to mylące, bo zaciera istotne cechy tego rodzaju jazdy.

Bo kiedy słyszymy "lekka kawaleria", to siłą rzeczy wyobrażamy sobie lekkie, rącze konie (jak na Służewcu), i szczupłych, zgrabnych kawalerzystów. I tak oni sobie na tych lekkich konikach tak jeżdżą, skaczą i hasają, szabelką sobie machają i ogólnie malowniczego kossaka mamy. 

A ułani? 

A, no to dodajmy im oprócz szabel - lance. A co to jest lanca? No, to... dzida taka, co ją sobie ułan pod pachą trzyma i przebija co mu się w trakcie jazdy nawinie.
Obrazek tyleż malowniczy co nieścisły.

Największa wartość lancy polegała na tym, że była bronią pozwalającą na zadawanie o wiele większego wachlarza ciosów niż proste pchnięcie spod pachy. Lancą się fechtowało! I to na oba końce, bo tylec był okuty. Dobrze wyszkolony lansjer był w stanie parować lancą ciosy szabel itp. przeciwnika zarówno pieszego jak i konnego, oraz zadawać ciosy w każdym kierunku, także pod ostrym kątem z góry w dół. I to jedną ręką! A nie dźwignią dwuręczną jak na filmach kung-fu. [2]

Lanca naszej jazdy z okresu napoleońsko-kongresowego miała prawie 3 metry długości [3]. Przy grubości drzewca 2,5-2,8 cm i z okutymi żelazem obydwoma końcami to był potężny kawał drąga, odczuwalnej wagi. Żeby móc tym na koniu wywijać w sposób rozumny i planowy czyli uprawiać szemierkę, trzeba było mieć sporo krzepy. A warto pamiętać, że nie chodziło o kręcenie efektownych młyńców jak w chińskich filmach, tylko o walkę na śmierć i życie - jak ty nie zadźgasz lancą faceta naprzeciwko, to on z wielką ulgą zadźga ciebie. I tej krzepie musiała towarzyszyć wytrzymałość, bo walki mogły trwać troszkę dłużej niż scena filmowa. 

Jasno z powyższego wynika, że ułan to nie mógł być szczupły kurdupel, tylko dobrze zbudowany osiłek. A jego owsiany pojazd też musiał być słusznych rozmiarów i siły. 

Warto przy tym pamiętać, że ówcześni ludzi byli znacznie niżsi niż obecnie. Nie znam danych dotyczących jazdy, ale do lekkiej piechoty francuskiej przyjmowano rekrutów o wzroście do 159 cm! [4] Żeby się załapać do elity armii - gwardii cesarskiej, trzeba było m.in. wyróżniać się wysokim wzrostem: min. 178 cm żołnierz i 173 cm oficer. 

Na tym tle widać, że taborety po "metr sześćdziesiąt" to mogły iść do lekkiej jazdy - huzarów i strzelców konnych, ale do lancy to już potrzebny był chłopak roślejszej postury. [5] 

Doskonale zdawał sobie z tego sprawę Napoleon, który tworząc pierwsze oddziały lansjerów [6] zaliczył ich do jazdy średniej tzw. liniowej, obok dragonów, których trudno uznawać we francuskim wydaniu za lekką kawalerię. Jazdę lekką stanowili huzarzy i strzelcy konni [7], zaś ciężką - kirasjerzy i karabinierzy.

Wprawdzie w wojsku Księstwa Warszawskiego był pułk ciężkiej jazdy (14. kirasjerów hrabiego Małachowskiego),ale to zbyt wątłe uzasadnienie dla nazywania ułanów lekką jazdą, tym bardziej że byli u nas przecież i huzarzy (pułki 10. i 13.) i strzelcy konni (pułki 1., 3. i 5.), a pojawili się jeszcze i krakusi.

Samą szablą to sobie mógł Wołodyjowski obracać, ale do "drzewa" to już potrzebny był pan Skrzetuski. Więc jak przeczytamy we wspomnieniach "mężczyzna ułańskiej postury", to wiedzmy, że to był kawał chłopa a nie wcięty w pasie fircyk. A ułani to nie była lekka jazda.
____________________________________________
[1] Oczywiście w odniesieniu do XIX wieku, bo później takie rozważanie nie ma sensu, a wcześniej ich nie było.

[2] Zrób sobie, drogi Czytelniku, proste doświadczenie - wyszukaj drąg rozmiarów lancy, ujmij go w połowie długości i spróbuj nim sobie pomachać. Będziesz miał jakieś (odległe) wyobrażenie.

[3] Ściślej między 2,6-2,9 m.

[4] Oficerowie do 162 cm. Jest oczywistym, że skoro stworzono taki trwały wymóg, to dostateczna część populacji musiała się takim wzrostem prezentować. I to byli zdrowi młodzi mężczyźni, a nie żaden schorowany margines.

[5] Czyli wtedy jakieś 170-175 cm.

[6] Pod naszym wpływem! Na zachodzie Europy lanca była już od dawna nie stosowana. Cesarza przekonało obejrzenie paru naszych pokazów co można wyprawiać lancą. W jednym z nich wachmistrz szwoleżerów gwardii Jordan załatwił lancą trzech atakujących go równocześnie dragonów. Pikanterii dodawał taki drobiazg, że dragoni mieli ostre pałasze, zaś Jordan tylko drzewce lancy, bez grotu! W rezultacie Polacy byli delegowani do pułków francuskich jako instruktorzy wyszkolenia walki lancą.

[7] Zbrojni w szable i karabinki.

czwartek, 23 czerwca 2011

Złotousta


Nieustająco zadziwia mnie wasza kochana minister oświaty. Wasza - bo ja się z tą panią nijak nie identyfikuję. Pominę miłosiernie kwestię wyglądu, bo wprawdzie na urodę wpływ ma się ograniczony [1], choć akurat kobieta większy niż mężczyzna (bogatszy wachlarz środków maskujących [2] ), to jednak istnieje ktoś taki jak stylista czy inny wizażysta, i minister Hall powinna, nie, przepraszam - POWINNA skorzystać koniecznie z jego usług. [3]

Ale zadziwia mnie jej nieporadność językowa. Niby osoba z wyższym wykształceniem, ex-nauczycielka, a więc pracująca mową, a jej wypowiedzi cechuje tak oryginalna składnia, że określenie kuriozum nie wydaje się przesadzone. Swoją drogą zastanawiam się, jak ona tłumaczyła cokolwiek na lekcjach i co uczniowie z tego rozumieli. Gdybym był złośliwy, to bym napisał, że może właśnie dlatego została dyrektorką szkoły i ministrem. [4] ;-) 

"Dawniej tylko ta sama grupa, zupełnie najzdolniejszej młodzieży studiowała, teraz dużo szersza. Chcemy, żeby pomimo tych szerszych aspiracji, pomimo tego, że ponad połowa młodzieży kończy szkoły kończące się maturą i podejmuje studia (80 procent wręcz już trafia do szkół kończących się maturą), pomimo tego chcemy, żeby szkoła ponadgimnazjalna dawała solidny fundament. Ten solidny fundament kilku podstawowych dziedzin kształcenia będzie miał każdy maturzysta, ale dopiero w 2015 roku. Ten proces kształcenia nowej podstawy programowej musi potrwać. Można powiedzieć tak obrazowo, że to jest 1/3 drogi, bo dwa roczniki z sześciu już uczone są po nowemu

"W szkole coś ciekawego dla młodych ludzi powinno się dziać, żeby oni mieli szansę rozwijać swoje pasje i zainteresowania. I to gimnazjum zmienia się w tym kierunku dzięki wielu, wielu takim różnym akcjom, które szkoły się angażują.

O ile język J. Kaczyńskiego przypomina mi język Gomułki, o tyle język minister kagankowej jest jak z "Misia" Bareji wykrojony.
___________________________________
[1] Co najwyżej można zaskarżyć rodziców, ale to co najwyżej dla zadośćuczynienia za krzywdy moralne, bo status quo to nie zmieni.

[2] Przynajmniej tych akceptowanych społecznie. Facet uszminkowany i z doklejonymi rzęsami, dzięki Bogu, nadal jeszcze budzi wątpliwości.

[3] Jak widać moje miłosierdzie ma granice.

[4] Bo wszak wiadomo powszechnie, że nie jestem złośliwy. Ani ciut, ciut. 

sobota, 18 czerwca 2011

Krwawy koniec Empire'u

Dziś mija 196. rocznica bitwy kończącej epopeę napoleońską. Znamy ją jako bitwę pod Waterloo [1], choć tak naprawdę ta miejscowość niewiele miała z bitwą wspólnego - mieścił się tam lazaret armii angielskiej. Dwie bardziej odpowiednie nazwy, nawiązujące do miejscowości obok których walczono nie przebiły się do świadomości ogółu, gdyż historię piszą zwycięzcy. Francuzi nazywają ją bitwą pod Mont Saint Jean, zaś Prusacy proponowali nazwę "pod La Belle Alliance". Anglicy stanowili najmniej liczną spośród trzech nacji walczących w bitwie, ale jak widać mieli większość wśród propagandystów. Warto wspomnieć, że w bitwie walczyli również Polacy (głównie po stronie francuskiej), ale oni własnej nazwy nie zaproponowali.

Klęska w tej bitwie przekreślała nadzieje Napoleona na trwałość powrotu do władzy, utraconej w wyniku serii porażek w latach 1812-14. Dla nas, Polaków, oznaczała także definitywne zniknięcie ze sceny jedynego przywódcy europejskiego doby zaborów, rzeczywiście zainteresowanego odbudową państwa polskiego. Napoleon był naszą jedyną szansą na przekreślenie rozbiorów. Wydawało się przez kilka lat, że takim drugim politykiem może być cesarz Rosji Aleksander I Romanow, ale szybko odpłynął w zdewociały odlot a nie było już w Petersburgu nikogo zainteresowanego kontynuowaniem tego dzieła pt. polski eksperyment demokratyczno-konstytucyjny w despotycznej Rosji.

Przegrana Napoleona jest dla bonapartystów wszelkiej maści tym bardziej przykrą, że nie tylko przegrał ich idol, ale że do tej porażki sam się mocno przyczynił. To nie był wynik losowego zdarzenia, na które człowiek nie ma wpływu, nie była to żadna vis maior. To była seria błędów, dowodząca że "bóg wojny" dał jeden ze swych najgorszych występów w karierze.
Interesujące jest, że każdy z trzech dowódców armii w kampanii belgijskiej 1815 r. popełnił poważne błędy, które mogły sprowadzić nań klęskę, ale niestety to cesarz popełnił ich najwięcej i najbardziej brzemiennych w skutki. [2]

Marszałek Arthur Wellesley, ks.Wellington:
1) Nie rozpoznał na czas francuskiej ofensywy, w rezultacie francuskie uderzenie 16. czerwca zastało go z nieskoncentrowaną armią rozrzuconą na rozległym obszarze. Niebezpieczeństwo polegało na tym, że jego armia mogła być niszczona częściami przez stale przeważającego przeciwnika.
2) Nie docenił początkowo znaczenia skrzyżowania dróg w Quatre Bras, co groziło całkowitą izolacją jego armii od sojuszniczej pruskiej i rozbiciem ich w samotnych walkach z Napoleonem.
3) Przyjął bitwę z cesarzem 18. czerwca na bardzo ryzykownych warunkach:
a) nie zgrupował wszystkich swoich sił - odesłał na zachód 22% wojsk, dla osłony drugorzędnego kierunku.
b) przyjął bardzo optymistyczne założenie, że już przed południem nadejdą Prusacy. Tymczasem nadeszli dobrze po południu (ok. 16.30 korpus Bülowa i ok. 19.00 korpus Zietena). W dodatku nie mógł wiedzieć, że Napoleon zdecydował się opóźnić rozpoczęcie bitwy o dwie godziny. Gdyby cesarz tego nie uczynił, cała kalkulacja Wellingtona byłaby funta kłaków nie warta.
c) znając okolice (rozpoznał ją pod kątem przydatności taktycznej już w 1814 r.) zupełnie nie wziął pod uwagę stanu terenu na osi pruskiego marszu - był bardzo ciężki i należało się spodziewać, że dotarcie na pole bitwy zajmie Prusakom o wiele więcej czasu, niż to Wellington założył.
Marszałek Gebhard ks. Blücher von Wahlstatt:
1) Nie rozpoznał na czas rozpoczęcia francuskiej ofensywy, w rezultacie został zaskoczony z nieskoncentrowaną armią - 16. czerwca pod Ligny miał tylko trzy z czterech korpusów.
2) Bezkrytycznie wierzył Wellingtonowi, że ten osłoni jego prawe skrzydło w trakcie bitwy pod Ligny i uderzy na francuską flankę. Anglicy się w ogóle nie ruszyli, w rezultacie Blücher bił się samotnie. [3]
3) Pod Ligny dowodził szablonowo i bez polotu, w rezultacie dał się pobić równemu (liczebnie) przeciwnikowi, nieefektywnie zużywając swe siły w lokalnych starciach.

Napoleon Bonaparte, cesarz Francuzów:
1) Podjął kiepskie decyzje personalne:
a) szefem sztabu mianował Soulta, choć ten nie miał w tym doświadczenia, zamiast mianować go dowódcą lewego skrzydła (przeciw Wellingtonowi) z racji jego doświadczenia w walkach z Anglikami w Hiszpanii.
b) zostawił w Paryżu swojego najlepszego taktyka - Davouta. To zresztą był dyżurny błąd Napoleona, który  wybitnie małostkowo wykorzystywał jedynego marszałka dorównującego mu talentem. Przykre że z tego wielkiego człowieka wyłaził tutaj mały zawistnik.
c) powierzył praktycznie samodzielne dowództwo taktyczne Neyowi, co było fatalnym posunięciem, bo "Rudzielec" najwyraźniej był w psychicznym kryzysie. Poza tym wybór Neya wskazuje na to, że Napoleon postawił na brutalną siłę zamiast na taktyczne wyrafinowanie - Ney miał lękliwość i subtelność tarana.[4]
2) Źle rozpoznał siły pruskie pod Ligny - nie od razu zorientował się, że ma przed sobą trzy korpusy zamiast jednego i zaatakował nie mając dostatecznej przewagi.
3) Samo poprowadzenie bitwy też było mało wyrafinowane - głównie bicie na wprost. Nie potrafił skoordynować działań Neya i korpusu Droueta d'Erlona - nie zapanował w tej sprawie ani nad Soultem, ani nad Neyem, którzy zawiedli.
4) Źle ocenił rezultaty bitwy pod Ligny - uznał, że armia Blüchera została rozbita, gdy tymczasem została tylko niegroźnie pobita i zachowała sprawność. Zwlekał z uruchomieniem pościgu za Prusakami, co pozwoliło im się szybko pozbierać i przejść do działań zaczepnych.
5) Źle podzielił swe siły 17. czerwca: pogwałcił zasadę ekonomii sił, nakazującą gromadzić maksimum sił dla wykonania zadania głównego (tu: rozbicie Anglików) a minimum sił dla zadania pobocznego (tu: pościgu za Prusakami). Jeśli przyjąć, że Prusacy są rozbici, to wydzielenie Grouchy'emu do pościgu 1/3 armii było o wiele za dużo. Jeśli zaś przyjąć że tylko pobici, to należało "trzymać karty przy orderach" i całością sił uderzyć na Anglików, żeby rozbić ich jak najszybciej, zanim Prusacy zdążą im przyjść z pomocą. W tym drugim przypadku, siły które dostał Grouchy mogłyby pod Mont Saint Jean być użyte stosownie do potrzeb: Prusaków jeszcze nie ma - atakują Anglików, Prusacy nadchodzą - opóźniają Bluchera i pozostają w łączności z resztą armii dając czas na dorżnięcie Wellingtona.
6) Napoleon nie wiedział, że Wellington odesłał na inny teren 1/5 swych sił, więc trudno zrozumieć, jak zamierzał wygrać idąc do bitwy z przeciwnikiem dysponującym dużą przewaga liczebną nad jego armią. Wydaje się, że potraktował Wellingtona (i armię angielską) wybitnie lekceważąco, a to bardzo poważny błąd w dowodzeniu.
7) Samo dowodzenie Napoleona w bitwie 18. czerwca było niegodne jego geniuszu - schematyczne do bólu czołowe uderzenia, bez krztyny wyrafinowania taktycznego, bez próby zaskoczenia przeciwnika. Co tu owijać w bawełnę: prostackie to było. Jak młócka cepem zamiast zwinnego fechtunku. Przykre.

Potocznie uważa się, że los Napoleona rozstrzygnął się 18. czerwca pod Mont Saint Jean, ale w rzeczywistości nastąpiło to 16. czerwca pod Ligny, kiedy nie udalo mu się zniszczyć Prusaków i ci zadali mu cios śmiertelny przybywając z odsieczą Anglikom. A najpóźniej sprawa się przesądziła 17. czerwca, kiedy 1/3 francuskich sił oddalała się od Napoleona, który dał marszałkowi Grouchy'emu niewłaściwe rozkazy. 18. czerwca, kiedy zagrzmiały angielskie i francuskie działa było już za późno na powrót Grouchy'ego i ocalenie Francuzów od klęski. Napoleon przegrał swą ostatnią bitwę zanim się ona rozpoczęła. Ot, ironia losu.
______________________________________________
[1] Zabawne jest jak co bardziej "światowi" rodacy wymawiają nazwę z angielska "łoterlo" czy pragnąc zaimponować swą angielszczyzną "łoterluu". Sęk w tym, że to miejscowość w walońskiej Belgii, więc raczej fonetyka bardziej romańska byłaby odpowiedniejsza.
[2] Anioł stróż to gość cierpliwy i wyrozumiały, ale jak ktoś przegnie, to i jemu skrzydła opadają.
[3] Bierną operacyjnie postawę armii angielskiej pod Quatre Bras trudno przecież uznać za odciążanie Bluchera.
[4] Na tym się jego wojskowe talenta w zasadzie kończyły. 

środa, 15 czerwca 2011

Druga Somosierra

O słynnej szarży naszych szwoleżerów w ciaśninie somosierskiej każdy kulturalny Polak słyszał - imponujący sukces osiągnięty kosztem niewielkich w skali armii strat (choć bardzo dotkliwych w skali pododdziałów szarżujących). Natomiast mało kto wie, że podobnych błyskotliwych szarż nasza jazda w swej historii miała na koncie więcej. Jednym z takich zapomnianych występów była bitwa pod Dębem Wielkiem stoczona 31 marca 1831 r. w wojnie polsko-rosyjskiej.

W końcu marca udało się wreszcie zmusić naszego wodza naczelnego gen. Jana Skrzyneckiego do podjęcia ograniczonej ofensywy przeciw wojskom rosyjskim feldmarszałka von Diebitscha rozłożonym na wschód od Warszawy. Realizując plan opracowany przez gen. Ignacego Prądzyńskiego ruszono wzdłuż szosy brzeskiej na VI korpus generała barona Georga von Rosena. Pierwsze starcie przebiegło pomyślnie: pod Wawrem przetrzepano i odrzucono osłonową dywizję generała barona Theodora Geismara. Tu ukazała się też fatalna cecha działań Skrzyneckiego - pościg za pobitym Geismarem prowadził bardzo niemrawo, zamiast maksymalnie pocisnąć żeby do Rosena uszło jak najmniej ludzi z osłony.

Rosen był zaskoczony polską ofensywą i jego korpus był rozrzucony w terenie szeroko, zaś jego koncentracja wymagała sporo czasu. By go zyskać musiał opóźnić Polaków [1] i w tym celu zajął bardzo dobrą pozycję przed wsią Dębe Wielkie. Uszykował wojska bardzo inteligentnie: ważniejsze lewe skrzydło osłaniajace drogę odwrotu i koncentracji cofnął do tyłu, pod uderzenie Polaków podstawiajac zachęcająco mniej ważne centrum i prawe skrzydło, za to wysuwając je do przodu w taki sposób, że nasze nadchodzące szosą oddziały musiały rozwijać się pod ogniem flankowym rosyjskiej artylerii. Równocześnie teren nie pozwalał na rozwinięcie naszej artylerii. Wszystko czego Rosen potrzebował to wytrzymać 3-4 godziny do zmroku, a potem wycofać się na nową pozycję opóźniającą, powiększając po drodze swe ściągane pośpiesznie siły.

Tymczasem Skrzynecki tego najwyraźniej nie pojmował i zamiast uderzyć maksymalną siłą, żeby jak najprędzej przełamać Rosena i zniszczyć jego oddziały, [2] rozpoczął opukiwanie rosyjskich pozycji zaledwie dwoma pułkami piechoty. Podkreślmy: dwoma z dwunastu! [3] Reszta zaś czekała. 

Bój rozpoczął się o godz. 16. Minęła jedna godzina, druga, trzecia... i nic. Zapadał już marcowy zmrok. Skrzynecki (podobno) podjął decyzję o przerwaniu walk i rozłożeniu się na nocleg. Rosen uznał, że bitwa właściwie się kończy i zadowolony wydał rozkazy wycofania z pozycji artylerii i jazdy, które ruszyły szosą brzeską w kierunku Mińska. Wyglądało na to, że Rosen wygrał bitwę i przy niewielkich stratach osiągnął całkiem sporo: nie dał się pobić znacznie silniejszemu przeciwnikowi (miał ledwie 10 tys. ludzi przeciw 37 tys.!) oraz wygrał czas potrzebny do skoncentrowania swego korpusu i nadejścia von Diebitscha z resztą armii.

Jednak dwóch ludzi nie chciało się pogodzić z takim wynikiem bitwy. Dowódca I batalionu 4 pułku piechoty major Jan Wodzyński brawurową szarżą na bagnety wdarł się ze swymi chłopcami do folwarku - kluczowej pozycji, przełamując tym samym rosyjskie lewe skrzydło.

Drugim był szef sztabu generał Wojciech Chrzanowski domagający się użycia jazdy do ataku na lewe skrzydło rosyjskie. Błyskawicznie uszykowano na drodze jedenaście szwadronów - ogromną masę jak na taką ciasnotę. W pierwszym rzucie poszło 6 szwadronów strzelców konnych i karabinierów, za nimi jako wsparcie - 5 szwadronów ułanów i jazdy poznańskiej. 

Pomysł użycia jazdy w tym miejscu wydawał się szalony: typowy szyk szwadronu w szarży to były dwa szeregi jeźdźców rozciągnięte na froncie 100-150 metrów. Sześć szwadronów pierwszego rzutu rozwiniętych po trzy obok siebie zajęłoby jakieś 400-500 metrów frontu. Tymczasem miejsca do szarży było około... 8-9 metrów! Po prostu można było szarżować wyłącznie koroną szosy, bo teren po bokach na to nie pozwalał. Do tego trzeba było jeszcze przejechać przez mostek na Hoszczówce. Byle salwa choćby marnego plutonu mogła położyć kilka koni, na które wpadły by kolejne, czoło by się skłębiło i cała kolumna by stanęła - jako duży, kuszący cel dla wszystkiego co ma lufę i porcję prochu z ołowiem w środku. Ciemno i ciasno - to po prostu nie było miejsce nadające się na szarżę jazdy. 

Zwykłej jazdy - nie. 

W zapadającym zmroku rozciągnięci w długachną cieniutką kolumnę strzelcy konni pułkownika Dembińskiego i karabinierzy podpułkownika Sznajdego poszli szóstkami do szarży. Żadnym filmowym cwałem na złamanie karku, tylko zdyscyplinowanym tęgim kłusem, pięknie trzymając szyk. Uderzenie kompletnie zaskoczyło Rosjan. Pewnie prędzej by się spodziewali odwiedzin cara batiuszki, niż czegoś takiego. Szaserzy i karabinierzy przejechali się po rosyjskiej piechocie, wpadli na rosyjskie tyły i poczęli rąbać jegrów i kanonierów, zagarniając działa. Rosyjska jazda podjęła szybkie przeciwdziałanie ruszając na ratunek swej piechocie i artylerii. W zmroku, w ciasnocie opłotków wsi zakotłowały się w szarżach i kontrszarżach szwadrony nasze i rosyjskie, z czego nasi wyszli zwycięsko. Że nie było lekko świadczyć może fakt, że ppłk. Sznajde był trzykrotnie ranny. 

Efektownie prezentuje się bilans strat szarży: za cenę 57 ludzi (w tym tylko 9 zabitych) wyrwaliśmy Rosjanom 1400 ludzi w zabitych, rannych i wziętych do niewoli, oraz 8 dział! [4]

Nawet mało rozgarnięty słuchacz szkoły wojskowej by wiedział co należy zrobić dalej: podjąć natychmiastowy pościg! Pościg, który przypieczętował by klęskę Rosena. O Dębem Wielkiem czytalibyśmy jako o jednym z najbardziej błyskotliwych i efektownych polskich zwycięstw, równym Somosierrze.

Niestety, Skrzynecki nie był Napoleonem. Nie był nawet kadetem Bieglerem. Żadnego pościgu nie było. Oddziały rosyjskie spokojnie się wycofały.

____________________________________________
[1] Bardziej nawet niż to robił Skrzynecki.
[2] Przełamując lewe skrzydło rosyjskie i zajmując szosę brzeską osiągnęlibyśmy automatycznie przecięcie VI korpusu na dwie części i oddziały rosyjskie na północ od szosy byłyby skazane na zagładę.
[3] Przypominam - bez wsparcia artylerii.
[4] Wg Wacława Tokarza. 

wtorek, 7 czerwca 2011

Hańbienie symboli

Kioski są systematycznie zasilane wydawnictwami "kolekcjonerskimi", zaspokajającymi starą ludzką potrzebę zbieractwa (taki preneolityczny atawizm). Można sobie zbierać samochodziki, samolociki, ptaszki, figurki itp. duperele. W sumie nieszkodliwy nałóg - jeśli w ryzach utrzymany. 

Ale niedawno pewna granica zostałą przekroczona, przynajmniej dla mnie. Ukazał się drugi numer nowej serii: polskie odznaczenia wojskowe. Można sobie kupić odznaki orderowe Virtuti Militari i Krzyża Walecznych. Tego nie powinno się robić. Krzyż Orderu Wojennego Virtuti Militari to symbol bohaterstwa w walce w obronie Ojczyzny, to dowód nadzwyczajnego poświęcenia i odwagi. Często jedyne, poza sosnową skrzynką, co mogło nasze państwo dać żołnierzowi, który poległ w walce o wolną Polskę. Podobnie Krzyż Walecznych. Robienie z tego zabawki do kupienia w kiosku, gdzie leży sobie między pornosem i brukowcem, to hańba.[1]  Jeszcze większa hańba, że nie budzi to powszechnego oburzenia. Motłochowi to, jak widać, nie przeszkadza.

_______________________________________
[1] I żadnym usprawiedliwieniem nie jest, że VM już zhańbiono nadając go kreaturom w rodzaju Breżniewa.