środa, 15 czerwca 2011

Druga Somosierra

O słynnej szarży naszych szwoleżerów w ciaśninie somosierskiej każdy kulturalny Polak słyszał - imponujący sukces osiągnięty kosztem niewielkich w skali armii strat (choć bardzo dotkliwych w skali pododdziałów szarżujących). Natomiast mało kto wie, że podobnych błyskotliwych szarż nasza jazda w swej historii miała na koncie więcej. Jednym z takich zapomnianych występów była bitwa pod Dębem Wielkiem stoczona 31 marca 1831 r. w wojnie polsko-rosyjskiej.

W końcu marca udało się wreszcie zmusić naszego wodza naczelnego gen. Jana Skrzyneckiego do podjęcia ograniczonej ofensywy przeciw wojskom rosyjskim feldmarszałka von Diebitscha rozłożonym na wschód od Warszawy. Realizując plan opracowany przez gen. Ignacego Prądzyńskiego ruszono wzdłuż szosy brzeskiej na VI korpus generała barona Georga von Rosena. Pierwsze starcie przebiegło pomyślnie: pod Wawrem przetrzepano i odrzucono osłonową dywizję generała barona Theodora Geismara. Tu ukazała się też fatalna cecha działań Skrzyneckiego - pościg za pobitym Geismarem prowadził bardzo niemrawo, zamiast maksymalnie pocisnąć żeby do Rosena uszło jak najmniej ludzi z osłony.

Rosen był zaskoczony polską ofensywą i jego korpus był rozrzucony w terenie szeroko, zaś jego koncentracja wymagała sporo czasu. By go zyskać musiał opóźnić Polaków [1] i w tym celu zajął bardzo dobrą pozycję przed wsią Dębe Wielkie. Uszykował wojska bardzo inteligentnie: ważniejsze lewe skrzydło osłaniajace drogę odwrotu i koncentracji cofnął do tyłu, pod uderzenie Polaków podstawiajac zachęcająco mniej ważne centrum i prawe skrzydło, za to wysuwając je do przodu w taki sposób, że nasze nadchodzące szosą oddziały musiały rozwijać się pod ogniem flankowym rosyjskiej artylerii. Równocześnie teren nie pozwalał na rozwinięcie naszej artylerii. Wszystko czego Rosen potrzebował to wytrzymać 3-4 godziny do zmroku, a potem wycofać się na nową pozycję opóźniającą, powiększając po drodze swe ściągane pośpiesznie siły.

Tymczasem Skrzynecki tego najwyraźniej nie pojmował i zamiast uderzyć maksymalną siłą, żeby jak najprędzej przełamać Rosena i zniszczyć jego oddziały, [2] rozpoczął opukiwanie rosyjskich pozycji zaledwie dwoma pułkami piechoty. Podkreślmy: dwoma z dwunastu! [3] Reszta zaś czekała. 

Bój rozpoczął się o godz. 16. Minęła jedna godzina, druga, trzecia... i nic. Zapadał już marcowy zmrok. Skrzynecki (podobno) podjął decyzję o przerwaniu walk i rozłożeniu się na nocleg. Rosen uznał, że bitwa właściwie się kończy i zadowolony wydał rozkazy wycofania z pozycji artylerii i jazdy, które ruszyły szosą brzeską w kierunku Mińska. Wyglądało na to, że Rosen wygrał bitwę i przy niewielkich stratach osiągnął całkiem sporo: nie dał się pobić znacznie silniejszemu przeciwnikowi (miał ledwie 10 tys. ludzi przeciw 37 tys.!) oraz wygrał czas potrzebny do skoncentrowania swego korpusu i nadejścia von Diebitscha z resztą armii.

Jednak dwóch ludzi nie chciało się pogodzić z takim wynikiem bitwy. Dowódca I batalionu 4 pułku piechoty major Jan Wodzyński brawurową szarżą na bagnety wdarł się ze swymi chłopcami do folwarku - kluczowej pozycji, przełamując tym samym rosyjskie lewe skrzydło.

Drugim był szef sztabu generał Wojciech Chrzanowski domagający się użycia jazdy do ataku na lewe skrzydło rosyjskie. Błyskawicznie uszykowano na drodze jedenaście szwadronów - ogromną masę jak na taką ciasnotę. W pierwszym rzucie poszło 6 szwadronów strzelców konnych i karabinierów, za nimi jako wsparcie - 5 szwadronów ułanów i jazdy poznańskiej. 

Pomysł użycia jazdy w tym miejscu wydawał się szalony: typowy szyk szwadronu w szarży to były dwa szeregi jeźdźców rozciągnięte na froncie 100-150 metrów. Sześć szwadronów pierwszego rzutu rozwiniętych po trzy obok siebie zajęłoby jakieś 400-500 metrów frontu. Tymczasem miejsca do szarży było około... 8-9 metrów! Po prostu można było szarżować wyłącznie koroną szosy, bo teren po bokach na to nie pozwalał. Do tego trzeba było jeszcze przejechać przez mostek na Hoszczówce. Byle salwa choćby marnego plutonu mogła położyć kilka koni, na które wpadły by kolejne, czoło by się skłębiło i cała kolumna by stanęła - jako duży, kuszący cel dla wszystkiego co ma lufę i porcję prochu z ołowiem w środku. Ciemno i ciasno - to po prostu nie było miejsce nadające się na szarżę jazdy. 

Zwykłej jazdy - nie. 

W zapadającym zmroku rozciągnięci w długachną cieniutką kolumnę strzelcy konni pułkownika Dembińskiego i karabinierzy podpułkownika Sznajdego poszli szóstkami do szarży. Żadnym filmowym cwałem na złamanie karku, tylko zdyscyplinowanym tęgim kłusem, pięknie trzymając szyk. Uderzenie kompletnie zaskoczyło Rosjan. Pewnie prędzej by się spodziewali odwiedzin cara batiuszki, niż czegoś takiego. Szaserzy i karabinierzy przejechali się po rosyjskiej piechocie, wpadli na rosyjskie tyły i poczęli rąbać jegrów i kanonierów, zagarniając działa. Rosyjska jazda podjęła szybkie przeciwdziałanie ruszając na ratunek swej piechocie i artylerii. W zmroku, w ciasnocie opłotków wsi zakotłowały się w szarżach i kontrszarżach szwadrony nasze i rosyjskie, z czego nasi wyszli zwycięsko. Że nie było lekko świadczyć może fakt, że ppłk. Sznajde był trzykrotnie ranny. 

Efektownie prezentuje się bilans strat szarży: za cenę 57 ludzi (w tym tylko 9 zabitych) wyrwaliśmy Rosjanom 1400 ludzi w zabitych, rannych i wziętych do niewoli, oraz 8 dział! [4]

Nawet mało rozgarnięty słuchacz szkoły wojskowej by wiedział co należy zrobić dalej: podjąć natychmiastowy pościg! Pościg, który przypieczętował by klęskę Rosena. O Dębem Wielkiem czytalibyśmy jako o jednym z najbardziej błyskotliwych i efektownych polskich zwycięstw, równym Somosierrze.

Niestety, Skrzynecki nie był Napoleonem. Nie był nawet kadetem Bieglerem. Żadnego pościgu nie było. Oddziały rosyjskie spokojnie się wycofały.

____________________________________________
[1] Bardziej nawet niż to robił Skrzynecki.
[2] Przełamując lewe skrzydło rosyjskie i zajmując szosę brzeską osiągnęlibyśmy automatycznie przecięcie VI korpusu na dwie części i oddziały rosyjskie na północ od szosy byłyby skazane na zagładę.
[3] Przypominam - bez wsparcia artylerii.
[4] Wg Wacława Tokarza. 

1 komentarz:

  1. MrAu jak Ty ładnie piszesz o historycznych wydarzeniach, tak jędrnie i dynamicznie. Od razu widać, że historia Cię kręci:)

    OdpowiedzUsuń