poniedziałek, 23 stycznia 2012

Fachowiec


Sprawiłem sobie nowego kompa. Poprzedni był już bardzo leciwy, latek mu w tym roku stuknęłoby dziewięć. Parametry, w momencie zakupu mocno przeciętne, mimo dołożenia RAMu i nowej karty graficznej dziś były już dalece niewystarczające. Przy zwykłym serfowaniu po sieci bokami robił. Albo w ogóle nie robił. Wieszał się przy tym jak seryjny samobójca. Nie chciałem czekać aż całkiem Winda padnie i stracę dane (jak poprzednim razem), więc wysupłałem mamonę na zakup nowego blaszaka.

A z tym poprzednim razem to było tak.
Padł mi kilka lat temu system. Oddałem kompa w ręce poleconego fachowca. Napisałem na kartce jakie tam były foldery ale zaznaczyłem, że w gruncie rzeczy zależy mi tylko na jednym: "Praca", gdzie miałem wszystkie pliki zawodowe. Na resztę może machnąć ręką, ale ten jeden folder MUSI odzyskać. Po kilku dniach fachowiec przywozi kompa. Odpala, zaglądam... Jak w pośredniaku - "Pracy" nie ma. Wszystkie inne, nawet najbardziej duperelne - są, a tego najważniejszego nie ma. "To wszystkie jakie się udało odzyskać." Trudno, dopust boski, nie udało to nie udało. Shit happens. Szkoda tylko było, że szlag trafił np. całą i jedyną dokumentację mojego awansu zawodowego i inne ważne unikaty. Ale trudno, w czasie wojny ludzie więcej tracili, więc życie toczy się dalej.

Tylko myślałem że mnie jasna krew zaleje, kiedy fachowiec kończąc pracę z instalowaniem wszelkich peryferii, wygłosił filozoficzną refleksję: "No tak... ten folder to faktycznie był napisany na tej kartce od pana, ale gdybym ją przeczytał przed zaczęciem pracy to i jego by się dało odzyskać".

W takich chwilach żałuję, że moja wrodzona dobroć i delikatność, spętane dodatkowo kindersztubą, nie pozwalają mi powiedzieć głośno co myślę o takim człowieku, o aktualnym stanie jego umysłu,  o jego sugestywnym podobieństwie do pewnej części męskiego ciała,  o prowadzeniu się jego mamusi, o pożądanej prognozie jego dalszego losu... i takich tam.

No ale co się dziwić - jest przecież teoria predestynacji autorstwa niejakiej Sitkowej.
Kiedy przychodzi na świat dziecko, to przygląda mu się uważnie Pan Bóg. Kiedy widzi, że dziecko nieruchawe jakieś, wrzaskliwe i rączki jakieś takie dwie lewe, to pochyla się nad nim Pan Bóg i mówi: -A ty będziesz FACHOWCEM!

środa, 18 stycznia 2012

Dzielenie niepodzielnego


Dzisiaj o 10.45 zakończyłem pracę - uzupełniłem wszystko co trzeba w dzienniku elektronicznym. Nieskromnie napiszę, że chyba w całej naszej szkole ludzi, którzy mają tak wyprowadzoną dokumentację można by policzyć na palcach jednej ręki. Możliwe że ręki - zasłużonego pracownika przemysłu drzewnego.

Jednocześnie mam też dobrze okrzepłą świadomość, że to sztuka dla sztuki, której nikt nie doceni i która w żaden sposób nie wpłynie na mój wizerunek pracownika. Ci co mają braki i pustynie w dokumentacji wylądują nie gorzej ode mnie. No, tak ciut gorzka ta świadomość.

Od początku pracy w tej szkole zajmuję się pewną przydzieloną mi sferą pracy placówki, którą wykonuję sam. Specyfika tych zadań preferuje właśnie jednoosobowe wykonawstwo. Mimo to, kiedyś dyrekcja wpadła na pomysł racjonalizatorski i rozłożyła zadanie na dwie osoby. Pomysł był kompletnie do luftu i umarł śmiercią naturalną. Niestety, co jakiś (nieregularny) czas dyrekcja sobie o nim przypomina i traktuje jako wciąż żywy, realny i sprawny, z całkowitą przy tym impregnacją na jego wyraźną niepraktyczność. Nie mam siły tłumaczyć po raz n-ty.

No tak, a wracając do początku posta - skończyłem pracę i zacząłem urlop. Co za okropność... Trzeba to będzie jakoś przetrwać, na szczęście to tylko półtora tygodnia. W wakacje jest gorzej - całe 5-6 tygodni. :-(

poniedziałek, 16 stycznia 2012

Początek urlopu


W ramach uczczenia początku urlopu poszedłem do pracy. Musiałem wziąć się za ogarnianie stajni Augiasza, czyli dziennika elektronicznego. Wielki Mojżeszu! Czego tam nie było... Nieobecności wpisywane w sobotę i w niedzielę, zamiast spóźnień wpisywane zwolnienia, wpisy na oko przesunięte w górę lub w dół listy i różne inne cudeńka.
Sądziłem, że szkoła będzie pusta (poza AiO rzecz jasna[1]), ale przyszła DNiB i Latający Kolejarz, wszyscy w tym samym celu - porządkować dziennik. Okazało się też, że wszyscy mamy taką samą refleksję: czy inni też się tak przejmują należytym prowadzeniem dokumentacji, czy też mają to głęboko w dupie, a tylko nasza poszkodowana na umyśle trójka ślęczy nad tym jak banda skończonych durni. A durni - bo wcale nie jest pewne czy ci którzy olali uporządkowanie dziennika w ogóle jakąkolwiek reprymendę za to dostaną. 

Powiedziałbym nawet, że jest to raczej wysoce wątpliwe. Doświadczenie kilkuletnie uczy dobitnie, że co najwyżej połajankę standardową usłyszą WSZYSCY, z nami włącznie, w ulubionej formie liczby mnogiej "Bo to co WY wyprawiacie, to przechodzi ludzkie pojęcie! To co się dzieje z...".

Bo jak opieprzać to hurtem, a nie rozmieniać się na drobne i na sztuki! Dobrze mówię, panie Boczku?!

_______________________________
[1] AiO - administracja i obsługa.

sobota, 14 stycznia 2012

Hajże, na Soplicę!


Zręczne działania klubu im. Turkucia Podjadka niechcący doprowadziły do ocknięcia się naszego grona, a przynajmniej jego części. Aktywność jaką przejawiają Ocknięci właściwa jest temu stanowi - niby już w kontakcie z rzeczywistością, ale jeszcze dość luźnym.

W tym tygodniu miało być zebranie ogniska związkowego, na którym Ostoja (oporu przeciw tyranii Złej Szeryfy, rzecz jasna) miała zderzyć się z falą gniewu ludu, czyli Ockniętymi właśnie, którzy gremialnie wstąpili do związku, podnosząc jego liczebność w naszej Placówce do poziomu nie występującego tu chyba nigdy w III RP.

Ocknięci prezentowali znakomite samopoczucie, ufni w swą liczebną przewagę i najwyraźniej oszołomieni samym faktem tak licznych ocknięć. Sugestie, żeby się do spotkania przygotować, choćby przez lekturę podstawowych aktów prawnych dotyczących funkcjonowania związku zawodowego w szkole, zignorowali. Po cóż zawracać sobie głowę takimi drobnostkami, skoro tutaj będą się dziać rzeczy WIELKIE, przy których jakieś duperelne przygotowania są niegodne i nieistotne! Wystarczy się zjawić na zebraniu i samo się stanie. [1] Euforia - mocna rzecz.

"Gdy tysiąc gęsi zagęga - popatrz, co to za potęga!"

W sumie był to piękny przykład sarmatyzmu czystej wody - Kupą mości panowie! I na plasterki! Jak to ładnie ujął pan Wołodyjowski: "Siła książek w cudzoziemskim wojsku człek musi zjeść, siła rzymskich autorów przewertować, nim oficerem znaczniejszym zostanie, u nas zaś nic to. Po staremu jazda w dym kupą chodzi i szablami goli, a jak zrazu nie wygoli, to ją wygolą…"

A tu kupa w dym i owszem - poszła, ale jak się zdaje, nie bardzo wiedząc nawet za który koniec szablę się trzyma. 

Zebranie było i się skończyło. Ocknięci bodaj czy nie dopiero następnego dnia zaczęli konstatować, że chyba efektem zebrania było... jedno wielkie NIC.

Dokonano nawet zdumiewającego odkrycia: "Franiu, CHYBA byliśmy nie przygotowani."

Oczekiwanie, że ktoś o instynkcie fightera i zawziętości górala cofnie się na sam widok kompletnie niepozbieranej gromadki przeciwników, jest rozbrajająco naiwne. Ciekawe czy w ogóle postrzega ich jako przeciwników. ;-)
______________________________________
[1] Ale CO ma się stać, to już było raczej niejasne. No, ale to przecież bez znaczenia, prawda...? Wystarczy się pojawić i wróg ucieknie na sam nasz widok.

czwartek, 12 stycznia 2012

Troska rodzicielska


Zebranie i po zebraniu. Dzieci mnie zaskakują, ale ich rodzice - zadziwiają. Sam nie wiem: czy to dobrze czy źle? Z jednej strony dobrze, bo świadczy to - jak mniemam - że nie całkiem jeszcze stetryczałem i wciąż na nowe reaguję jakimiś żywszymi emocjami a nie zignorowaniem. Z drugiej strony można powiedzieć i tak, żem tępy osioł, który po fafnastu latach w zawodzie do takich eksponatów i obrazków powinien się już przyzywczaić, a nie dziwować jak gupi jaki.

Rozczulają mnie [1] rodzice, którzy pojawiają się w szkole na pierwszym zebraniu we wrześniu, a potem - ani widu ani słychu. Podobnież istnieją. Wnioskować tak można z tego że dziecko umyte, ubrane i (na oko, po krągłościach sądząc) nakarmione. Ale już telefonu od rodzica, smsa choćby do szkoły, z pytaniem jak się pociecha sprawuje, czy co wychowawca o nim sądzi - broń Boże! Dziecię wyjaśnia, że rodzice nie mają czasu.
Aż chciałoby się "pannę z dzieckiem nieślubnem" przywołać na takie "coś". Co to znaczy, że "rodzice nie mają czasu" przez 4 miesiące zainteresować się jak sobie dziecko w szkole radzi?! Zainteresować się czy mu pomóc nie trzeba? Dzieciak ma zagrożenia - rodziców ani widu ani słychu. Dzieciak ma pały na półrocze z maturalnych przedmiotów - od rodziców ani cienia sygnału.
Krew człowieka na coś takiego zalewa. Gdzie to dziecko jest w domu w hierarchii ważności?
____________________________________
[1] Alternatywne określenie stanu: bezsilne wkurwienie.

poniedziałek, 9 stycznia 2012

Tradycja - inna nazwa: skostniałość


Na rozpoczęcie uroczego tygodnia klasyfikacji śródrocznej posiedzenie nazywane radą klasyfikacyjną, w czwartek wieńczone radą zatwierdzającą. Często zadziwia mnie potęga "tradycji" w oświacie. Trwają sobie w najlepsze określenia i terminy, które dawno się zdezaktualizowały i straciły rację bytu, prawo od dawna nie przewiduje ich istnienia, ale w mowie funkcjonują w najlepsze.

W szkole dla młodzieży od dawna nie ma semestrów [1] tylko co najwyżej półrocza, ale i tak prawie wszyscy, dyrekcji nie wyłączając, mówią: "semestr".

W prawie nie ma żadnego podziału na rady klasyfikacyjną i zatwierdzającą - jest tylko jedno posiedzenie "w sprawie przyjęcia wyników klasyfikacji", ale i tak klepie się bezmyślnie jak dawniej.

Prawo jednoznacznie określa co może znajdować się na świadectwie szkolnym bądź arkuszu ocen; to zamknięte katalogi elementów, wykluczające tym samym jakiekolwiek inne dopiski. Ale i tak wielu nie mieści się w głowie, że może nie być dopisku "coll" & podpis - jak za ich młodości kiedy debiutowali w zawodzie, no bo przecież "Co znaczy, że nie można collować?! Zawsze się collowało." Brak podstawy prawnej do collowania nie jest dla takiego typu umysłowości żadnym problemem - liczy się to co kiedyś przyswoili, a dziś nie są już gotowi (zdolni?) na przyjmowanie zmian. Co tam prawo, kiedy ja tak robię, bo "zawsze się tak robiło".
___________________________________
[1] są w szkole dla dorosłych.

czwartek, 5 stycznia 2012

Jasna Anielka


Uroczy dzień miotania się wychowawców ścigających nauczycieli uczących w ich klasach z uprzejmym przypominaniem, żeby w wolnej chwili byli tak mili i wpisali oceny na półrocze. Jesteśmy grzeczni i uprzejmi, ale szlag nas trafia, że dorośli ludzie nie potrafią się ogarnąć i wystawić ocen w przepisanym terminie.
Jak zwykle okazało się, że czwartek to synonim środy i skoro należało ocenić do środy, to spokojnie można to zrobić w czwartek po południu i jeszcze być z siebie bardzo zadowolonym. Myśl, że może wypadałoby przeprosić kolegę czy koleżankę wychowawcę za to opóźnienie, nawet nie zaświta.
Są też spece, którzy potrafią w ogóle żadnej oceny w dziennik elektroniczny nie wpisać i pójść sobie spokojnie do domu. A możliwość zrobienia raportu klasyfikacyjnego na radę w trybie automatycznym, w formie wydruku ze strony internetowej jest dla wychowawcy ogromnym ułatwieniem, o czym wie każdy kto robił to ręcznie. Ale niektórzy przecież nigdy się wychowawstwem nie skalają i problemu nie czują.

Co ważne większość grona jest ogarnięta i odpowiedzialna, ale tych kilka z choinki urwanych eksponatów błąkających się jak dzieci we mgle, potrafi doprowadzić do rozpaczy.

Scenka z pokoju. Szkoła już pusta, zostało może 3, może 4 nauczycieli. Wychowawca A, przekonany że wszyscy nauczyciele już mu oceny wystawili i będzie mógł w spokoju robić raport klasyfikacyjny, zagląda do swojego dziennika i odkrywa, że kilku uczniów z różnych przedmiotów ocen nie ma. Twarz nabiera żywego odcienia soczystego karmazynu, widać jak krwista wiązanka próbuje przedrzeć się przez rejtana kindersztuby i w końcu bulgocze urywanymi strzępami:

"Ale...! Jak...! Jak tak...! ...można! Do...jas... Anielki!!!"

Wychowawca B uprzejmie rzeczowym tonem: "...zwanej także kurwą nędzą."

środa, 4 stycznia 2012

Zaciskanie belferskiego pasa


Dziś wpadł w odwiedziny do swojej szkółki starej i sypiącej się absolwent sprzed paru lat. Maciuś zaznaje rozkoszy przymusowych praktyk studenckich w podstawówce i gimnazjum. Na moje standardowe w takich okolicznościach pytanie - jak mu się podoba? - przewrócił oczami i zrobił palmfejsa.
Kolejne pytanie, tym razem już okraszone mym niewinnym uśmiechem - czy zamierza zostać nauczycielem? - zamachał rękami i gromko zapewnił, że nigdy w życiu, a przynajmniej nie w tym. Logopedą woli zostać.
Zadziwiające, a przecież vox populi głosi, że nauczyciele to mają takie rajskie życie. A czemuś często praktykanci po parudziesięciu godzinach zajęć nie kwapią się do tego zawodu.

W to rajskie życie zapewne uwierzyły władze miasta naszego kochanego, dochodząc do wniosku, że jak się nam trochę tego raju uszczknie, to nawet nie poczujemy. A konkretnie to mamy nie poczuć zaoszczędzenia 100 milionów złociszy na naszych dodatkach motywacyjnych. Na papierze to jest i gorzka pigułka - dolne widełki zostają obniżone (ze stukilkudziesięciu złotych brutto) do zera, ale i słodki cukiereczek - górne widełki podniesione do 1200 złotych brutto (czyli o całe 51 złociszy!). W praktyce cukiereczek będzie wirtualnym braciszkiem licznej populacji pigułek. Bo te sto milionów oszczędności to się uzbiera z naszych motywacyjnych, które pójdą ostro w dół. A jakoś nie słyszałem o nikim  kto miałby motywacyjny w okolicach tysiąca choćby. Zaś cała pula na motywacyjne zostanie zmniejszona o 1/3.

Pragnę zapewnić, że uszczknięcie w postaci ~15% pensji poczuję z pewnością. Dotkliwie poczuję - to będzie akurat mój czynsz. :-(
Zastanawiam się na czym jeszcze nasz kochany samorząd planuje zaoszczędzić w oświacie. Jak to ładnie z ich strony, że zaczęli od swoich magistrackich premii i nagród. Bo... zaczęli... prawda?

wtorek, 3 stycznia 2012

Prysznic


Trwa od ładnych kilku minut lekcja, pełna klasa, wchodzi dwóch dżentelmenów z innej klasy, świeżo po wuefie. Głos śmiertelnie poważny, ale oczy roześmiane. 

- Panie profesorze. Mamy problem. Szukamy naszej pani wychowawczyni. Byliśmy pod prysznicem. I teraz nie możemy pójść na następną lekcję, bo nie możemy tam powiedzieć, że byliśmy pod prysznicem.

I zachowaj tu człowieku powagę...

poniedziałek, 2 stycznia 2012

Sen


Ciepły letni dzień w Nadwórnej, w stanisławowskim powiecie, roku 1890. 14-letnia Marysia Hołyńska siedzi w domu opiekując się 2-letnim braciszkiem Jasiem. Mały właśnie zasnął i dziewczynka skupia się na robótce ręcznej. 
Nagle ciszę rozdziera straszny krzyk dziecka - Jaś przerażony krzyczy w niebogłosy: "Wali się! Wali!". Dziewczynka chwyta go na ręce i próbuje uspokoić, ale bez efektu - chłopczyk krzyczy i wyrywa się. W domu nikogo nie ma, więc Marysia z braciszkiem na rękach wybiega z domu by znaleźć kogoś z dorosłych. Na dworze chłopczyk uspokaja się i cichnie. Nigdy więcej to się nie powtórzyło.

Przeszło 20 lat później, ciepły letni dzień w majątku w Przeroślu pod Stanisławowem. Ojciec Marysi i Jana, Marceli Hołyński wyburza stare czworaki. Prace nadzoruje Jan, żonaty już i dzieciaty. Korzystając z przerwy obiadowej siada w cieniu stojącej jeszcze ściany czworaka i pali papierosa. 
Robotnicy skończyli przerwę wcześniej i wrócili do pracy. Przewrócili ścianę nie wiedząc, że po jej drugiej stronie siedzi syn dziedzica. Jan zginął na miejscu pod zwałem gruzu.

niedziela, 1 stycznia 2012

Supercichy ślub


DNiB opowiedziała mi o pewnym szykowanym ślubie jednego z naszych byłych.[1] W osłupienie wprawiła mnie wiadomość, że na ślub będą zaproszeni tylko rodzice (pełniąc zarazem funkcje świadków) i... nikt więcej. Nawet swojego rodzeństwa państwo młodzi nie zaprosili. Muszę przyznać, że nie mieści mi się to w głowie. Aż upewniłem się czy może młodzi są członkami jakiegoś związku wyznaniowego który ma takie normy, ale nie - po bożemu chrześcijanie.
Wiem, że ten świat jest pełen dziwów i dziwne jest im dziwić się zbytnio, ale... rodzonego brata czy siostry na własny ślub nie zaprosić?! Szok.

_______________________
[1] byłych uczniów - a myśleliście że kogo? :-P