niedziela, 30 stycznia 2011

Już biorą armaty, już tną kanoniery! a przepraszam, ile tych armat było?


Somosierra - któż nie słyszał o tej bitwie. Błyskotliwa szarża trzeciego szwadronu pułku szwoleżerów gwardii cesarskiej to jedna z najwspanialszych szarż w historii jazdy, fajnie, że polskiego autorstwa.
Mamy sporo relacji uczestników i świadków całego starcia, a jednak do dziś pozostają kwestie nie do końca rozstrzygnięte, a bardzo ważne dla ustalenia pełnego obrazu bitwy (np. ilu było w rzeczywistości szarżujących - rozrzuty od ok. 125 do ok. 220!).
Mnie teraz ciekawi jedna sprawa: jak były rozstawione hiszpańskie działa?
Wiadomo, że było ich 16, ośmiofuntowe armaty polowe. Ale jak rozstawione? Na śmietniku już dawno wylądowała teza dziewiętnastowiecznych historyków, że była to jedna potężna bateria na szczycie przełęczy. Wiadomo, że działa podzielono na 4 baterie, ustawione "piętrowo" ku górze przełęczy. Do tego punktu jest zgoda, ale dalej mamy dwie wykluczające się hipotezy:
A. cztery baterie po cztery działa - starsza, mocno zakorzeniona w historiografii,
B. trzy baterie po 2 działa i ostatnia bateria 10-działowa - sformułowana przez Roberta Bieleckiego.

Argumenty za wersją A to relacja mjra Kozietulskiego (dotarł do drugiej baterii), który meldował Napoleonowi o wzięciu dwóch dział. A także spostrzeżenie Bieleckiego, że szerokość drogi (flankowanej z obu stron murkiem) wynosi tylko 6 metrów, a to za mało, żeby zmieściły się aż cztery działa. Można by dorzucić, że ustawienie B oznaczałoby podział hiszpańskiego ugrupowana na trzy małe baterie z zadaniami opóźniania ruchu nieprzyjaciela i wielką baterię na pozycji głównego oporu na przełęczy. W wariancie A zaś należałoby założyć, że hiszpański dowódca don Benito San Juan chciał się bić na całej głębokości ugrupowania czyli na mniej więcej 2,5 km, co przy 8 tysiącach ludzi wydaje się mało prawdopodobne (wiedział że przeciwnik ma bardzo dużą przewagę, nawet jeśli doszlusowałaby dywizja Sadeny).

Z kolei obrońcy wersji A przytaczają jako argument wizję lokalną Wojciecha Kossaka, który oglądał pole bitwy w 1898 przed przebudową drogi i miał stwierdzić, że jest miejsce by wcisnąć 4 armaty obok siebie. Wynikałoby z tego, że droga przed przebudową miała mieć 8-10 metrów szerokości, zaś po przebudowie (na początku XX wieku!) tylko 6 metrów. Wydaje mi się to mało prawdopodobne, by Hiszpanie zwężali ważną drogę (to szlak na Madryt). Podejrzewam, że chyba sam Kossak miał wątpliwości co do wiarygodności pomysłu z 4 działami, skoro dwie armaty miały być ustawione ze zdemontowanymi kołami. Wygląda to na niezbyt udaną, by nie rzec - rozpaczliwą, próbę ratowania koncepcji, bo jak miałoby wyglądać strzelanie z tak ustawionych dział? Przecież one nie miały oporopowrotników i albo by spadły po pierwszym strzale z podpórek (a w ogóle to z czego byłyby te podpórki?) albo po paru strzałach popękałyby lawety gdyby były zakotwiczone na sztywno. Poza tym zdjęcie kół dawało minimalny zysk miejsca, bo dalej wystawały osie. Trzeba pamiętać, a mam wrażenie, że obrońcom wariantu A to umyka, że kanonierzy potrzebowali sporo miejsca do krzątania się wokół dział - amunicja leżała za działami i trzeba było ją przenosić wokół nich, czyli przeciskać się między nimi, poza tym potrzeba było miejsca na swobodne operowanie wyciorami i stemplami. W polu działa rozwiniętej baterii nieprzypadkiem stawiano o kilkanaście metrów od siebie. Więc kwestia ustawienia dział to coś o wiele bardziej skomplikowanego niż tylko sprawdzenie czy " tu da się wepchnąć". Ciasnota miejsca bardzo spowalniałaby obsługę i drastycznie obniżałaby szybkostrzelność.

Bardzo ważnym czynnikiem, mam wrażenie - ignorowanym, jest odrzut: ówczesne działo po strzale odskakiwało (właściwie: toczyło się) na kilka metrów do tyłu. Jeśli działa by były ustawione ciasno obok siebie, to mogły by strzelać wyłącznie na wprost (i to pod warunkiem bardzo precyzyjnego równoległego ustawienia dział i starannego wyrównania terenu za działem, bo w przeciwnym razie działa tocząc się w trakcie odrzutu wpadałyby na siebie) i wykluczone byłoby rażenie celów na boki od drogi, a przeciez wiadomo że działa ostrzeliwały kartaczami francuską piechotę dywizji Ruffina która nacierała po obu stronach drogi.

Zwolennicy wariantu A argumentują, że jeśli ostatnia bateria byłaby wielką 10-działową baterią, to jakim cudem równowartość zaledwie plutonu jazdy mogłaby ją zdobyć, skoro taka liczba dział zatrzymałaby szarżujący pułk. Można zaproponować takie wyjaśnienie:
1. Działa były ustawione na ostrzeliwanie całej szerokości przełęczy, tymczasem przeciwnik pojawił się w jednym punkcie i nie starczyło czasu na przetoczenie dział na nowy cel.
2. Hiszpanie zakładali, że pozycja będzie atakowana przez piechotę i zanim ta dojdzie do ostatniej baterii upłynie dużo czasu, tymczasem atakowała jazda która błyskawicznie pojawiła się przed stanowiskami dział.
3. Z powyższego względu działa prawdopodobnie były nabite kulami - do rażenia najpierw celów oddalonych, czyli powoli pnącej się w górę przełęczy piechoty, siął rzeczy zbijającej się w grupy (teren był nierówny i pokrywały go liczne głazy). Takie grupy byłyby  dogodnym celem dla kul, a dopiero po podejściu bliżej dla kartaczy. Tymczasem niedobitki szwoleżerów które wyskoczyły z mgły szły rozproszonym rojem a nie zwartą kolumną i kule były wobec nich mniej skuteczne niż kartacze. A na ponowne nabicie dział kartaczami nie starczyło już czasu.
Se non e vero e ben provato. ;-)

Na wikipedii jest duży artykuł o bitwie, ale wartości mocno nierównej. Jest tam taki passus:

"Autorem innego nieporozumienia jest Niegolewski, który w swych wspomnieniach pisał o "ogniu kartaczowym lanym w twarz" szwoleżerów. Tymczasem szrapnele (Niegolewski miał je z pewnością na myśli), a więc pociski rozpryskowe, przeciwpiechotne, były w roku 1808 nowością, wprowadzaną dopiero w artylerii czołowych armii europejskich i wątpliwe, że znaną Hiszpanom. W dodatku szrapnele – ogromnie groźne dla zwartych formacji stojącej czy maszerującej piechoty – były zupełnie nieprzydatne w warunkach szarży takiej, jak somosierska."

Ręce opadają z szelestem... Autor cytowanego fragmentu nie odróżnia kartacza od szrapnela - zdarza się. Tylko po co wypisuje takie głupstwa na stronie, która dla większości młodego pokolenia jest wyrocznią i głównym źródłem wiedzy ?!

Kartacz - puszka z drobnymi kulkami lub klatka z kilkoma większymi kulami wystrzeliwana z działa; kulki kartaczowe rozsypywały się w locie tworząc snop rażących powierzchniowo pocisków.
Szrapnel - pocisk artyleryjski wypełniony kulkami oraz ładunkiem prochowym i zapalnikiem, rozrywający się z opóźnieniem i rażący cel na założonym dystansie.
A więc obrazowo porównując: szrapnel to coś jak granat, a kartacz to jak ładunek śrutówki. Dwie różne rzeczy.

A żeby było weselej, to niedawno pojawiła się i hipoteza C - w ostatniej IV baterii stało tylko 8 dział, bo w pierwszej 2 grupy po 2 działa, druga i trzecia po 2 działa... :-)

sobota, 29 stycznia 2011

Deja vu


Jest takie oklepane powiedzenie, że historia lubi się powtarzać. Jak każda "mądrość ludowa" zawiera w sobie krztynę prawdy i dużo efekciarstwa pozującego na głębię spojrzenia.

Powtarzają się pewne schematy, momenty, zdarzenia, ale zawsze w tak pozmienianych aranżacjach, że dopiero post factum orientujemy się, że "tak już kiedyś było".

Patrząc na dzisiejszą Polskę można nabrać niemiłego wrażenia deja vu, przypominając sobie II połowę wieku XVII i wiek XVIII. Podobnie zaciekłe spory polityczne z czarno-białym podziałem na "naszych" i "onych", z odsądzaniem przeciwników od czci i wiary i twardym postanowieniem za wszelką cenę nieuznawania zwycięstwa wrogiej opcji politycznej.

Czy Jarosław Kaczyński ze swoim PiSem ziejący wściekłym jadem na Tuska i Platformę tak bardzo się różni od Jana Sobieskiego i króla Michała Korybuta Wiśniowieckiego ? W 1672 r. kiedy ku naszej granicy zbliżała się turecka nawała król ignorował ostrzeżenia i dezawuował raporty ostrzegające że przeciwnik jest już blisko, bo informacje pochodziły od hetmana Sobieskiego. Z kolei rzeczony Sobieski też był nie lepszy, bo w obliczu startującego islamskiego najazdu przybył do Warszawy, gdzie zawiązał konfederację przewidującą obalenie króla i zastąpienie go kandydatem własnego obozu. Dla lepszego efektu poprzedniego dnia obsadził własnym wojskiem arsenał warszawski - nie trzeba było wybujałej wyobraźni, żeby dostrzec w tym wstęp do zamachu stanu. A z kolei w oboze królewskim nie brakowało działaczy, którzy twierdzili, że żadnej inwazji tureckiej po prostu NIE MA - a wszystko zmyślił po prostu Sobieski. W tym czasie Turcy już zataczali działa na naszą kluczową twierdzę - Kamieniec Podolski, którzy nie przygotowany do obrony padł po zaledwie 11 dniach walk.

W XVIII wieku podział na śmiertelnie się nienawidzące obozy polityczne przetrwał i miał się jak najlepiej. Władzę w państwie sprawowali ludzie mali, zakłamani, do cna skorumpowani, liczący się z narodem o tyle tylko, o ile tenże mógł ich fruktów władzy pozbawić, a poza tym gardzący nim jawnie. Nie przypomina to czasem współczesnej metafory z "ciemnym ludem co wszystko kupi"?

Nauka nasza pozostawała coraz bardziej w tyle, coraz bardziej uwięziona w obskurantyźmie rozkwitłej od stulecia kontrreformacji, z dodatkowym wpływem prymitywnej głupoty sarmatyzmu wyłączającego myślenie i krytycyzm.

Królowało błogie przeświadczenie, że nic nam nie grozi, że stan obecny będzie trwał w nieskończoność. Po cóż nam armia, mówiono, przecież nikt na nas nie napadnie, bo nikomu nie zagrażamy! Więc po co wydawać pieniądze na obronność? Po co znosić trudy i przykrości służby wojskowej, skoro można czas i środki spożytkować na coś przyjemniejszego? Tak bardzo się to różni od dzisiejszej radości z uzawodowienia armii i likwidacji słuzby zasadniczej? Oraz głupich, lecz jakże licznych wypowiedzi typu: "Po co nam armia i marynarka? Nie mają na co pieniędzy wydawać?! Jakby co to NATO nas obroni!".

I tak po 200 latach znów rozkwita nam małostkowy, hedonistyczny egoizm, a państwo traktujemy jako "ich", a nie "nasze". Nielicznych rozumnych ostrzegających, że źle się dzieje w najlepszym razie nie słuchano. Bóg jeden wie dokąd nas to doprowadzi.