sobota, 29 stycznia 2011

Deja vu


Jest takie oklepane powiedzenie, że historia lubi się powtarzać. Jak każda "mądrość ludowa" zawiera w sobie krztynę prawdy i dużo efekciarstwa pozującego na głębię spojrzenia.

Powtarzają się pewne schematy, momenty, zdarzenia, ale zawsze w tak pozmienianych aranżacjach, że dopiero post factum orientujemy się, że "tak już kiedyś było".

Patrząc na dzisiejszą Polskę można nabrać niemiłego wrażenia deja vu, przypominając sobie II połowę wieku XVII i wiek XVIII. Podobnie zaciekłe spory polityczne z czarno-białym podziałem na "naszych" i "onych", z odsądzaniem przeciwników od czci i wiary i twardym postanowieniem za wszelką cenę nieuznawania zwycięstwa wrogiej opcji politycznej.

Czy Jarosław Kaczyński ze swoim PiSem ziejący wściekłym jadem na Tuska i Platformę tak bardzo się różni od Jana Sobieskiego i króla Michała Korybuta Wiśniowieckiego ? W 1672 r. kiedy ku naszej granicy zbliżała się turecka nawała król ignorował ostrzeżenia i dezawuował raporty ostrzegające że przeciwnik jest już blisko, bo informacje pochodziły od hetmana Sobieskiego. Z kolei rzeczony Sobieski też był nie lepszy, bo w obliczu startującego islamskiego najazdu przybył do Warszawy, gdzie zawiązał konfederację przewidującą obalenie króla i zastąpienie go kandydatem własnego obozu. Dla lepszego efektu poprzedniego dnia obsadził własnym wojskiem arsenał warszawski - nie trzeba było wybujałej wyobraźni, żeby dostrzec w tym wstęp do zamachu stanu. A z kolei w oboze królewskim nie brakowało działaczy, którzy twierdzili, że żadnej inwazji tureckiej po prostu NIE MA - a wszystko zmyślił po prostu Sobieski. W tym czasie Turcy już zataczali działa na naszą kluczową twierdzę - Kamieniec Podolski, którzy nie przygotowany do obrony padł po zaledwie 11 dniach walk.

W XVIII wieku podział na śmiertelnie się nienawidzące obozy polityczne przetrwał i miał się jak najlepiej. Władzę w państwie sprawowali ludzie mali, zakłamani, do cna skorumpowani, liczący się z narodem o tyle tylko, o ile tenże mógł ich fruktów władzy pozbawić, a poza tym gardzący nim jawnie. Nie przypomina to czasem współczesnej metafory z "ciemnym ludem co wszystko kupi"?

Nauka nasza pozostawała coraz bardziej w tyle, coraz bardziej uwięziona w obskurantyźmie rozkwitłej od stulecia kontrreformacji, z dodatkowym wpływem prymitywnej głupoty sarmatyzmu wyłączającego myślenie i krytycyzm.

Królowało błogie przeświadczenie, że nic nam nie grozi, że stan obecny będzie trwał w nieskończoność. Po cóż nam armia, mówiono, przecież nikt na nas nie napadnie, bo nikomu nie zagrażamy! Więc po co wydawać pieniądze na obronność? Po co znosić trudy i przykrości służby wojskowej, skoro można czas i środki spożytkować na coś przyjemniejszego? Tak bardzo się to różni od dzisiejszej radości z uzawodowienia armii i likwidacji słuzby zasadniczej? Oraz głupich, lecz jakże licznych wypowiedzi typu: "Po co nam armia i marynarka? Nie mają na co pieniędzy wydawać?! Jakby co to NATO nas obroni!".

I tak po 200 latach znów rozkwita nam małostkowy, hedonistyczny egoizm, a państwo traktujemy jako "ich", a nie "nasze". Nielicznych rozumnych ostrzegających, że źle się dzieje w najlepszym razie nie słuchano. Bóg jeden wie dokąd nas to doprowadzi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz