piątek, 24 grudnia 2010

I znowu "Święta"


No i znowu Boże Narodzenie. Święta, które coraz częściej przestają być Świętami, a stają się smutnym i tragicznym w gruncie rzeczy czasem dzikiej pogoni za konsumpcją, przeklinania pod nosem bliskich, którym trzeba znowu wymyślić jakiś prezent, zderzania się z własną samotnością zagłuszaną na co dzień pracą, konfrontowania dawnej Gwiazdki z beztroskich lat dzieciństwa z dzisiejszą w towarzystwie pustych krzeseł po zmarłych i odeszłych krewnych i przyjaciołach.

Moja ulubiona "Kolęda dla nieobecnych" Szymona Muchy.

 A nadzieja znów wstąpi w nas,
Nieobecnych pojawią się cienie,
Uwierzymy kolejny raz,
W jeszcze jedno Boże Narodzenie.
I choć przygasł świąteczny gwar,
Bo zabrakło znów czyjegoś głosu,
Przyjdź tu do nas i z nami trwaj,
Wbrew tak zwanej ironii losu.


Ref.: Przyjdź na świat,
By wyrównać rachunki strat,
Żeby zająć wśród nas
Puste miejsce przy stole.
Jeszcze raz
Pozwól cieszyć się dzieckiem w nas,
I zapomnieć, że są
Puste miejsca przy stole.


Daj nam wiarę, że to ma sens,
Że nie trzeba żałować przyjaciół,
Że gdziekolwiek są - dobrze im jest,
Bo są z nami, choć w innej postaci.
I przekonaj, że tak ma być,
Że po głosach tych wciąż drży powietrze,
Że odeszli po to, by żyć,
I tym razem będą żyć wiecznie.

Ref.: Przyjdź na świat...
A nadzieja znów wstąpi w nas,
Nieobecnych pojawią się cienie,
Uwierzymy kolejny raz,
W jeszcze jedno Boże Narodzenie.
I choć przygasł świąteczny gwar,
Bo zabrakło znów czyjegoś głosu –
Przyjdziesz do nas i będziesz trwał,
Wbrew tak zwanej ironii losu!


Ref.: Przyjdź na świat,
By wyrównać rachunki strat,
Żeby zająć wśród nas
Puste miejsce przy stole.
Jeszcze raz
Pozwól cieszyć się dzieckiem w nas,
I zapomnieć, że są
Puste miejsca przy stole.

A poniżej od wujka Jutuba w przejmującym wykonaniu Beaty Rybotyckiej [autorem clipu jest user Drobiu, mam nadzieję, że nie ma nic przeciwko pożyczeniu jego dzieła]:

wtorek, 7 grudnia 2010

Mord pod Ciepielowem


Od kilkudziesięciu lat sprawa wymordowania 8 września 1939 r. 300 jeńców polskich przez Wehrmacht pod Ciepielowem uchodzi za znany, potwierdzony i nie budzący wątpliwości przypadek zbrodni wojennej. Jest przytaczana w literaturze jako dowód na to, że nie tylko Waffen SS, ale i Wehrmacht dopuszczał się zbrodni wojennych, co służyło skutecznej walce z podejmowanymi niegdyś wysiłkami wykazania tzw. czystych rąk Wehrmachtu.
Tymczasem żmudna praca grona zapaleńców podważa te przyklepane ustalenia, pokazując inny obraz tamtych tragicznych zdarzeń. Jeśli kogoś to interesuje, rezultat tej pracy znajdzie pod tym adresem:
http://www.historyfan.pl.tl/Mord-pod-Ciepielowem.htm
Ważne, że te poszukiwania prawdy historycznej podjęli Polacy i właśnie w imię dotarcia do prawdy a nie realizacji jakiegoś mniej lub bardziej politycznego celu. Dobry historyk, to badacz nieustannie wątpiący.

sobota, 4 grudnia 2010

Na stos rzuciliśmy milionów los! Na stos!


W mijającym tygodniu mieliśmy piękną okrągłą rocznicę Nocy Listopadowej - 180 lat, kawał czasu. Z uczuciem niejakiej ulgi zauważyłem, że nie było żadnych hucznych obchodów, wielkiej fety i bombastycznych przemówień VIPów. I bardzo dobrze. Bo to były mocno kontrowersyjne wydarzenia.

Noc Listopadowa to zbrojne wystąpienie grupki członków tzw. sprzysiężenia Wysockiego, młodszych oficerów, studentów i innych cywilów, przeciw władzy carskiej uosabianej przez wielkiego księcia Konstantego Pawłowicza. Miało miejsce w nocy z 29 na 30 listopada 1830 roku. Od tego wystąpienia zaczęło sie tzw. Powstanie Listopadowe, którego druga faza powinna być właściwie nazywana wojną polsko-rosyjską 1831 r.

Wysocki z nazwy spisku, to Piotr, porucznik piechoty, instruktor ze Szkoły Podchorążych kształcącej przyszłych oficerów piechoty armii Królestwa Polskiego, zwanego potocznie Krolestwem Kongresowym.[1] Niewątpliwie gorący patriota i szczery Polak, przypuszczalnie dobry człowiek. Niestety to chyba wszystkie pozytywy jakie można o nim napisać, bo przede wszystkim był człowiekiem bardzo ograniczonego umysłu, z perspektywy czynu na który się porwał - był po prostu kompletną miernotą. I on i jego towarzysze chcieli wolnej, niepodległej Polski, której nie widzieli - i słusznie - w Królestwie Polskim. Było to kadłubowe państewko polskie, stanowiące ledwie ułamek dawnej przedrozbiorowej Rzeczypospolitej, zależne od Rosji, z którą było związane unią personalną. [2] Symbolem carskiej samowoli i pogardy dla prawa była postać brata carskiego, wlk. ks. Konstantego, który nie piastując żadnego formalnego, konstytucyjnie umocowanego stanowiska szarogęsił się wykorzystując swe nieformalne wpływy jako dowódca armii polskiej. Jego kuriozalne popisy stanowiły obrazę dla cywilizowanych obyczajów i porzadku prawnego, ale faktem jest, że w miarę upływu czasu książę mocno złagodniał, a do Polaków i Kongresówki mocno się przywiązał. [3]

Starsi ludzie tworzący elitę polityczną i wojskową Królestwa pamiętali czasy kiedy Polski w ogóle nie było na mapie, pamiętali też klęskę Wielkiej Armii Napoleona Bonaparte idącego w 1812 r. na drugą wojnę o Polskę przeciw Rosji. Dlatego doceniali Królestwo Kongresowe - było to jednak państwo z polskim rządem, polskim parlamentem, polską administracją i sądownictwem, polskim wojskiem i polskim szkolnictwem. Oprócz króciutkiego epizodu Księstwa Warszawskiego z lat 1807-1812 była to jedyna wysepka polskości w całym okresie zaborów. To nie było mało. Tym bardziej, że było to państewko bardzo nowocześnie zorganizowane i będące w demokratycznej awangardzie ówczesnej Europy: prawa wyborcze miało ok. 100.000 obywateli na 3 miliony mieszkańców. Mało? Takie prawa miało ok. 75.000 Francuzów... na 30 milionów mieszkańców!

Rozum podpowiadał, żeby chuchać i dmuchać na tę ostatnią oazę polskiej państwowości, żeby idea państwa polskiego przetrwała dzięki niej jak najdłużej. Tymczasem członkowie sprzysiężenia Wyscokiego widzieli tylko negatywy, że to państewko nie jest całkowicie wolne i suwerenne, no i że jest tylko ułamkiem dawnej Rzeczypospolitej. Nie dostrzegali, że jedyną alternatywą nie jest odrodzenie Polski, ale zupełna jej likwidacja. Rzeczpospolita zniknęła z mapy wskutek współpracy trzech potężnych sąsiadów. Jak długo ta wspólnota interesów trwała, tak długo państwo polskie odrodzić się nie mogło i wszelkie nasze zrywy powstańcze najmniejszego sensu nie miały. Warunkiem absolutnie koniecznym i wstępnym było rozerwanie współpracy zaborców.

Niestety dla umysłów Wysockiego i jego towarzyszy było to nie do przyjęcia, gdyż oznaczało, że nie mogą nic zrobić dla odbudowy wielkiej Polski, a z tym pogodzić się nie mogli. Nazywając rzecz po imieniu: to co uważa się za ich patriotyzm było w istocie najzwyklejszym grzechem pychy. Odrzucając wszelkie kontrargumenty parli do działania, które mogło sprowadzić na trzy miliony ludzi katastrofę. I sprowadzili. Policja wpadła na trop spisku i szybko rozpracowała siatkę, po czym przedłożyła ks. Konstantemu raport. Dla księcia odkrycie spisku w jego oczku w głowie, w jego ukochanej Szkole Podchorążych było takim szokiem, że nie uwierzył w ustalenia policji i zażądał potwierdzenia. To odwlekło aresztowania i w międzyczasie spiskowcy dowiedzieli się o dekonspiracji. Mieli do wyboru: pogodzić się z porażką i dać się aresztować lub uciekać za granicę, albo natychmiast wywołać powstanie, niebacząc na to że nic nie było przygotowane.[4]  Wywołali powstanie. Z pychy i strachu przed aresztowaniem lub emigracyjną tułaczką spowodowali katastrofę. Powstanie i wojna zakończyła się klęską, a Królestwo Kongresowe stopniowo odzierano ze swobód i polskości.

Ludzie sprzysiężenia Wysockiego są świetnym przykładem, do dziś aktualnym, że patriotyzm któremu nie towarzyszy rozum jest straszliwym zagrożeniem dla Ojczyzny.

Czy takich ludzi powinniśmy czcić? Czy raczej wspominać ku przestrodze?

________________________________
[1] Od Kongresu Wiedeńskiego 1814-15, na którym zaakceptowano oficjalnie decyzję cara Aleksandra I Romanowa o utworzeniu tego państwa.

[2] Aktualny cesarz i car Rosji był jednocześnie królem polskim.

[3] Już w czasie wojny, w trakcie bitwy pod Grochowem kiedy przebywał w rosyjskim sztabie, na widok polskich grenadierów sunących w imponującym ataku na bagnety krzyczał w euforii: "To moi chłopcy tam idą! Moi chłopcy!", co doprowadziło rosyjskich oficerów do furii.

[4] Nie było kierownictwa powstania. Spiskowcy uznali, że ich zadaniem jest tylko rozpoczęcie walki, a potem kierownictwo przejmą zachwyceni członkowie elity polityczno-wojskowej Królestwa, którzy na razie muszą ukrywać swoje sympatie powstańcze. Było to czyste urojenie spiskowców, nie majace najmniejszego pokrycia w rzeczywsitosci, ale oni w to święcie wierzyli, bo im pasowało do koncepcji. Piękny przykład myślenia życzeniowego.