sobota, 26 listopada 2011

Grzesznym i słabym - JA


No nie wytrzymałem i podreptałem drugi raz na Targi. Jeszcze trzy książki przygarnąłem, bo przecież leżały tam takie biedne sierotki oczywiście czekając na mnie, żebym się nimi zaopiekował.

W sumie to prawie wszystkie z historii Polski XVII w. Chodziło mi po głowie, żeby się obkupić w Bieszanowa [1] i Sołonina, kusiły też wspomnienia komandora Hary, ale jakoś na DWŚ mam troszkę mniejszą ochotę, a z racji szczupłości środków musiałem z wielu atrakcyjnych pozycji zrezygnować.

Moim negatywnym bohaterem Targów było Wydawnictwo DIG, które potraktowało je jako okazję do ordynarnego gonienia za groszem. Za pewną książkę zażyczyli sobie 47 pln, dopiero na moje osłupiałe: "Drożej niż na okładce???" pani za ladą łaskawie obniżyła do wydrukowanych 45 zł. - no po prostu żal.pl. Nie dość, że nie dają rabatu, to jeszcze próbują choć parę złotych ekstra urwać - zupełny brak stylu. Targi Książki Historycznej w Warszawie to nie targ w Pipidówce!
__________________________________
[1] Trochę żałuję, że zrezygnowałem, bo siedział i podpisywał swoje książki, a Bóg raczy wiedzieć kiedy znowu będzie w Polsce i jeszcze w moim zasięgu.

piątek, 25 listopada 2011

Targi książki i targanie sumienia


Dzisiaj uległem pokusie i złamałem (no... fakt że nie nazbyt mocne) postanowienie, żeby jednak nie iść do Arkad Kubickiego na Targi Książki Historycznej. Tłumaczyłem sobie, że nie mam przecież po co tam iść bo pieniędzy nie mam. A nie mam bo wydatki w przyszłym roku się kroją poważne (komp, okna, to i owo w kuchni i jeszcze parę innych), więc należałoby działać rozsądnie i mamonę dusić.
Ale złamałem się i poszedłem. Wyrzuty sumienia wyrzuciłem po drodze. 
Mój Boże, ileż książek... albumów... ślicznych [1] ilustracji żołnierzy napoleońskich... jakichś pierdułek ozdobnych...
Tylko te ceny! Diablo drogie te książki, choć i tak przecież na Targach sprzedają z rabatem (tak 10-15% zwykle). Fakt, że trochę przez ostatnie lata odwykłem od cen nowych książek bo ze szczupłości środków kupuję głównie w Taniej Książce, ale mimo wszystko mam wrażenie, że jest wyraźnie drożej niż w zeszłym roku. No i jakby mniej atrakcyjnych nowości, sporo wymiotków [2] nawet sprzed kilku(nastu) lat.

Ale i tak serce bolało. Kilka książek musiałem z żalem odłożyć, bo mnie na nie nie stać. Niektóre wydawnictwa jakieś drogie - droższe od innych, mała książka, dość skromnie wydana - prawie 60 złociszy! W sumie to nie powinienem narzekać, bo mimo to  zaszalałem i kupiłem 8 pozycji! [3] Kupiłbym jeszcze ze dwa razy tyle, gdybym miał forsę. No, żal...

A skąd wziąłem flotę na zakupy?
No cóż, podatek gruntowy płaci się jakoś w lutym czy marcu, więc do tego czasu odłożę to co dziś poszło w Arkadach Kubickiego.
________________________________
[1] Oj, no i co z tego że cokolwiek kiczowatych? Po pięć zeta za sztukę A4 to nie ma co marszczyć dzioba - super były!

[2] Od wymiatania złogów magazynowych.

[3] Sztuk osiem, ale w cenach zaczynających się od 12 złotych. :-)

piątek, 18 listopada 2011

Czujność związkowa


Podziwiam zapał i wytrwałość niektórych ludzi.

Koleżanka-krzyżowiec, pardon, chciałem powiedzieć - związkowiec nie ustaje w swej misji tropienia nieprawości i występku. Głebokie przekonanie o słuszności własnej wizji rzeczywistości, połączone z mocnym pragnieniem rozprawienia się ze Złą Szeryfą osiadłą w swej twierdzy, dają taki napęd że dałby radę wynieść Tworki na orbitę.

W obliczu tak spersonalizowanego Zła konieczna jest czujność. Najlepiej - najwyższa czujność. Macki Złej Szeryfy jak wiadomo wiją się i oplatają całą okolicę, więc trzeba nieustannie wypatrywać je, wykrywać i piętnować.

Consigliere Złej Szeryfy próbował wślizgnąć się (wężowym sposobem, rzecz jasna) w szeregi Dobra, mianowicie spytał czy też może wstąpić do związku? Doprawdy, cóż za nieopisana naiwność! Natychmiast został zdemaskowany jako "V kolumna" (dosłownie!) i precz odpędzony, z powrotem na stronę mroku.
Skryba zamkowy został wzięty na spytki, czy protokoły zacnie i rzetelnie pisze. Ach, z jakąż niezrównaną przebiegłością Reprezentantka Jasności badała go by dojść prawdy. Prawdy wiadomo przecież jakiej, skoro czujne oko wychwyciło jedną oczywistą pomyłkę w dacie i jedno nie dość precyzyjne sformułowanie.  Indagacja przywodziła na myśl rozmowy w stylu: "Ja nie mam nic przeciwko Żydom. Naprawdę. Ale ty  nie jesteś Żydem, prawda? Nie jesteś???"

Tak więc Klub im.Turkucia Podjadka ma się dobrze.

piątek, 11 listopada 2011

Zachowania przemocowe


Wielu rodziców ulega pokusie pójścia na skróty w wychowywaniu dzieci i sięga po środki dające szybki efekt. Wymuszenie na dziecku określonego zachowania krzykiem, groźbą, bądź szantażem emocjonalnym jest w pewnym wieku łatwe. Rodzic od razu dostaje gratyfikację w postaci stwierdzenia swej skuteczności. Łatwo się do tego przywyczaić. Jeden uważa to za całkowicie normalne i naturalne, bo sam tak został wychowany.[1] Inny przyzwyczaił się w pracy do wydawania poleceń i ich egzekucji, więc bezrefleksyjnie przenosi to na grunt rodziny. Jeszcze inny zrazu ma poczucie, że to może nie jest najlepsza metoda wychowawcza, ale ulega pokusie ułatwienia sobie radzenia z dzieckiem.

Wymuszanie na kimś czegokolwiek jest brakiem szacunku wobec tej osoby. Jest zamykaniem się na jej potrzeby i emocje. Jest zaniżaniem jej poczucia własnej wartości. Jest wpajaniem jej, że jest mniej ważna od ludzi z którymi się spotyka.

Człowiek, który jest wychowywany przemocowo wypracowuje mechanizmy radzenia sobie z tym. Zamyka się w sobie, tłumi emocje, deprecjonuje swoje potrzeby. Uczy się ukrywać swoje zdanie, uczy się kłamać i oszukiwać. Wie że nie warto być uczciwym, więcej nawet - nie można. Bo uczciwość to własne zdanie, a ono jest przecież zabronione, liczy się tylko zdanie dominującego. Kłam, idź w zaparte, nie przyznawaj się! Wszystkie chwyty dozwolone, byleby uniknąć konfrontacji z bliskim, bo on przecież uruchomi przemoc. Dziecko uczy się reagować na świat lękowo. Strach jest jego kluczem do komunikowania się z otoczeniem. Nie ma azylu w postaci bliskich, którym mogłoby zaufać, do których mogło się schronić przed światem. Bo bliski to przemoc. Jest samo, zalęknione, samotne.

I wcale przemoc fizyczna nie jest najgorsza.

Najgorsza jest przemoc psychiczna, grająca na emocjach i uczuciach dziecka. Może doprowadzić do zbudowania poczucia winy, z którym dziecko nawet jako dorosły dobrze w latach posunięty nie będzie sobie radził. Nawet może sobie nie zdawać sprawy, z tego co jest głównym sterownikiem jego psychiki. Będzie nieszczęśliwym, być może krzywdzącym innych człowiekiem.
___________________________________
[1] Ducha polskiego tradycyjnego modelu wychowywania dzieci oddaje jego motto "dzieci i ryby głosu nie mają".

czwartek, 10 listopada 2011

Polski cham


Wciąż myślę o reakcjach naszych parlamentarzystów na przemówienie Biedronia (w związku z wyborem wicemarszałka Sejmu). Nie mogę się zdecydować co bardziej uderza - poziom chamstwa jaki zaprezentowali, czy poziom ich psychoseksualnej niedojrzałości. Skoro oklepane potoczne wyrażenie o "ciosie poniżej pasa" skojarzyły im się z seksem, to znaczy że z ich psychiką jest coś mocno nie-halo.

Reprezentanci narodu... Jaki naród tacy reprezentanci. W  momencie spontanicznego śmiechu spada maska i pokazuje się prawdziwe oblicze człowieka. W Sejmie ta maska spadła i zobaczyliśmy swojskie, pszenno-buraczane oblicze naszego polskiego chama, prymitywa rozwalonego w fotelu i szczęśliwego, że może swoje prostactwo choć na chwilę dowartościować wyszydzeniem kogoś, kogo ma za gorszego.
Pedała.
Mohera.
Lesbę.
Wykształciucha.
Katola.
Rozpuszczonego smarkacza.

Zza garnituru, jedwabnego krawata i złotych oprawek okularów i tak rozlegnie się rechot Ferdka Kiepskiego. W Sejmie, w urzędzie, w sklepie, w firmie... Od premiera do robola - z tego samego pnia ciosani. A to Polska właśnie.

wtorek, 8 listopada 2011

Nawlekanie na pal a potrzeby


Lekcja historii. Temat: Kozacy. A jak kozacy, to musi się pojawić i wątek nabijania na pal. Tłumaczę, że to nie było nabijanie, tylko nawlekanie, że chodziło o to, by czubek pala wprowadzany przez odbyt nie rozerwał narządów wewnętrznych, tylko je rozepchnął i dzięki temu ofiara nie umierała w kilkadziesiąt minut od krwotoku wewnętrznego, tylko po kilkudziesięciu nawet godzinach męczarni od zapalenia otrzewnej.
Niektóre panny zainteresowane historią jak nigdy. Jeszcze moment i z tego ożywienia wypieków dostaną. Dopytują się o szczegóły. Nie wytrzymałem i spytałem czy może szykują się do zastosowana tej techniki na swoich byłych. Śmiech.

Inna, wyraźnie przejęta, nad czymś duma i duma i w końcu strzela pytaniem:
- Panie profesorze, a jak oni na tym palu zaspokajali swoje potrzeby?!
Z trudem wydusiłem z siebie:
- O tak, zwłaszcza potrzebę czułości i bliskości!

Dzieci... rozbrajające są.

Kurs, czyli jak uczyć ojców dzieci robić


Kursowałem dziś znowu. Pani prowadząca w zwykłej formie, to znaczy wie że chce coś zrobić, ale nie wie po co i jak. W rezultacie dziś pracowicie wykonywaliśmy ważne i skomplikowane zadanie pt. Przekładanie treści podstawy programowej na tematy lekcyjne.

Charakterystyczna była dyspozycja, żeby dział na który jest 13 godzin zrobić w 3 grupach po 6 godzin na każdą grupę...

W sumie był to pouczający przykład jak za publiczne pieniądze uczyć ludzi tworzenia czegoś, co pod nazwą "Rozkład materiału" każdy z obecnych na sali robi od parunastu lat.

Ale ja to jakiś nienormalny jestem.

piątek, 4 listopada 2011

Cud solidarności

Stał się nam cud.

Ale po kolei. Koleżanki moje w ilości nielicznej doznały iluminacji (zapewne jak Blues Brothers w w kościele wielebnego Cleophusa Jamesa [1]) i wstąpiły na drogę obrony uciśnionych przed opresją dyktatury dyrekcji. Mianowicie wskrzesiły związek zawodowy, któren to już od wielu lat w naszej szkole spoczywał z patronką. Jeno dyskretniej, bo patronka ino straszy z bohomazu i dopiersi [2], a po związku to tylko korkowa tablica została.

A teraz związek odżył i ruszył na wojnę. W obronie oczywiście. I przeciw. Zapał idzie w zawody z męstwem i determinacją. Rozsądek i elementarne zdolności taktyczne na razie zostały gdzieś daleko na tyłach, ale oczekiwane jest ich dotarcie na pierwszą linię walki o lepsze jutro. No... przynajmniej niektórzy jeszcze wierzą, że one gdzieś tam są i dotrą.

I stał się rzeczony cud.
Koło związkowe tak dzielnie i ofiarnie walczy z tyranią, że udała mu się rzecz absolutnie niewyobrażalna - zjednoczenie grona
Tyle, że przeciw związkowi zawodowemu.

Ludzie po prostu wyczuli bezbłędnie, że w całej awanturze wcale nie chodzi o obronę praw pracowniczych, tylko o spór personalny, a oni sami mają być niczym innym jak amunicją do ostrzeliwania dyrekcji. I stanęli okoniem przeciw naszym dzielnym związkowcom. Ujrzeć nasze, na codzień ospałe i unikające konfilktów, grono  ożywione i  zjeżone - bezcenne!

Ciekawe, co nasze Koło Związkowe imienia Turkucia Podjadka wymyśli następnym razem?

A tu wspaniały James Brown jako wielebny Cleophus James i Blues Brothers [3]



_______________________________
[1] Właściwie... jak się przyjrzeć, to nawet tak ogólnie i proporcjami przypominają Jake'a i Elwooda.

[2] Właśnie tak, bo widać ją tylko do piersi, a niżej ucięte.

[3] Napisy zdaje się izraelskie, więc dodają szczególnego smaczku i lokalnego kolorytu, zważywszy na kultywowane w szkole tradycje.