czwartek, 28 czerwca 2012

Zaświadczam więc pracuję

Bieganina od rana, ale przynajmniej najistotniejsze sprawy opędzone. Zmiany w dokumentacji uchwalone, naniesione i porozsyłane komu trzeba. Zestawy zadań  na poprawkę (w sierpniu) gotowe. Dziennik papierowy - uzupełnione wpisy, jeszcze tylko trzeba koleżankę AntyAntonię dopaść, żeby się podpisała gdzie trzeba i można nieść dziennik do wice. Ale to już w przyszłym tygodniu. Uporałem się ze zmorą czyli pisaniem dedykacji w książkach nagrodowych. Zmorą - bo bardzo się boję, że się pomylę i zepsuję nagrodę. Grunt, że to co trzeba diablętom jutro dać - jest gotowe i czeka.

Skoro o wice mowa, to jak zwykle na dzisiejszej radzie przypomniał nam o jeszcze paru oświadczeniach które każdy ma mu oddać. "Zaświadczam więc jestem". Sprawozdania, oświadczenia i temu podobne pierdy to podstawa belferskiego zawodu. Mogę w oświacie naszej golić z piersiówki czyściochę za mapą schowany i mało prawdopodobne, żeby kto zwrócił na to uwagę, ale niechbym spróbował nie oddać jakiegoś kwitka! Wice już zapowiedział, że będzie ze szkoły pojedynczo wypuszczał (w domyśle sprawdzając, czy amator wyjścia z papierologii się z nim rozliczył). 
Najnowszy (?) wynalazek, to specjalne pisemne oświadczenie wyliczające w których lasach zrealizowałem podstawę programową, a w których nie i dlaczego. Bo okazuje się, że stosowana od lat adnotacja w dzienniku lekcyjnym na stronie z ocenami - "Podstawa programowa w zakresie podstawowym (albo rozszerzonym) została zrealizowana + data + podpis" - jest niewystarczająca. Ma być osobny papier z oświadczeniem. Bo tak.

Rada rodziców złożyła nam życzenia i tortem poczęstowała (leżącym, nie lecącym). Tort nawet smaczny. Oficjalnie odchudzający się Señor Infor wtrząchnął dwa kawałki, a i to tylko tyle pewnie dlatego, że siedział w przeciwległym rogu sali co tort i nie bardzo mógł się przepychać po repetę (więc wsunął tylko porcję a conto nieobecnej koleżanki).
Nie wiem tylko czemu dziś to wszystko miało miejsce, skoro takie eventy były dotąd zawsze na radzie po zakończeniu roku, a nie klasyfikacyjnej.

Mnie zaś pewną przyjemność sprawiło stwierdzenie, że kupiona przez Allegro marynarka dobrze na mnie leży. Ale zarazem rozbawiło mnie, że jest to marynarka z linii "Slim fit", o czym zaświadcza stosowna metka na rękawie (zapewne dlatego, że inaczej nikt by w to nie uwierzył). Mimo że zrzuciłem trochę kilogramów w ostatnich latach, to określenie "slim" w odniesieniu do mojej sylwetki jest wybitnie humorystyczne, by nie powiedzieć - groteskowe. Ale klucz pewnie tkwi w tym, że marynarka jest angielska, a tam podobno coraz więcej grubasów. Więc jeśli ja na Wyspach byłbym slim to... God save the Queen!!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz