środa, 21 marca 2012

O nieskuteczności wiosennego nęcenia marchewką

Dzień wagarowicza jest "be!". Trzeba iść z duchem postępu i zamiast oburzającej samowoli trzeba wprowadzić ład i porządek. Anarchią trzeba pokierować, chaos zorganizować, pustą zgrywę nasycić treściami wychowawczymi.

Ludzie o mentalności biurokraty postanowili (ogólnopolsko zresztą) wziąć się za Pierwszy Dzień Wiosny i jego niesfornych czcicieli. Postanowili już ładnych kilka lat temu, a dziś widzimy ewolucyjne formy ich wizji świata w pięknym rozkwicie.

U nas ogłoszono "Wielokulturowy Dzień Wiosny" - że tak światowo i nowocześnie jest.[1] Najpierw miały się odbyć pierwsze trzy lekcje (które mogli prowadzić uczniowie - jeśli się dogadali z belfrem).

Potem nieśmiertelne zdjęcie z dachu.  Naturalnie nikogo zeń nie zdejmowano. Dziatwa i belferstwo skupili się u podmurówki [2], jakimś cudem stojącej jeszcze, sali gimnastycznej, by dać się sfocić kapitanowi Cybuchowi skaczącemu wzdłuż krawędzi z aparatem. Naturalnie był żelazny punkt każdego focenia, czyli "mhrożące khrew w żyłach" zupełnie "niespodziewane" potknięcie kapitana Cybucha na samiuśkiej krawędzi i cudowne jego ocalenie dramatycznym gibnięciem na stronę życia. Rzecz jasna skwitowane chóralnym jękiem przerażenia. [3]

Kolejnym punktem miały być stanowiska-stoiska, na których poszczególne klasy miały przedstawiać/przybliżać poszczególne kraje na ogół europejskie. Przybliżanie miało dotyczyć rzecz jasna - kultury tych krajów. A więc całość miała być przesycona treściami edukacyjnymi i emanować nimi na wszystkie strony. Praktyka była bardziej trywialna i bardziej spodziewalna. Wszystko sprowadziło się do jedzenia mniej lub bardziej nawiązującego do prezentowanych krajów, na które dzieciaczki rzuciły się z takim zapałem, jakby to była szkoła w Sudanie, a nie na Mazowszu. W trymiga zeżarli wszystko. I można uznać że tu się drogi dzieci i planu imprezy zaczęły rozchodzić. Otóż szarańcza uznała, że skoro do żarcia nic już nie ma [4], to właściwie nie bardzo jest po co siedzieć i zaczęła stopniowo się ewakuować.

Cześć zeszła jeszcze na koncerty ambitnych wykonawców [5], reszta zaś wybyła. Decyzja o rozstaniu z tak wspaniałą imprezą zapewne przychodziła im tym łatwiej, że wypadła atrakcja, która zdaniem jej organizatorki, miała być clou całego dnia. Otóż ta wspaniałe zabawy miały być uwieńczone wizytą konia na szkolnym boisku. Szkapina, zdaje się, była od rzeźni uratowaną. W tym celu już od rana szło krojenie marchewek dla rumaka.[6] Wizja obejrzenia i pomacania konia w oczywisty sposób musiała być niezwykle atrakcyjną dla naszych nastolatków, więc możecie wyobrazić sobie zawód i rozczarowanie, kiedy okazało się, że konika nie będzie. Plotka, że jakoby koń nogę złamał, została zdementowana. Okazało się, że koń nie chciał wejść do przyczepy więc stajenni ciągnęli go za nogi, wtedy im się przewrócił i było podejrzenie, że kręgosłup sobie złamał. No i z wyjazdu nici. 
W sumie to się szkapinie nie dziwię - jak się dowiedziała dokąd ma jechać, to się broniła jak mogła. Chyba bardziej niż przed rzeźnią. ;-)

Do tego trzeba zaznaczyć, że impreza była tylko dla klas pierwszych i drugich, które działały pod nader luźnym i okazjonalnym nadzorem wychowawców, gdyż klasy trzecie miały "normalne" lekcje i jeśli wychowawca miał akurat lekcję z maturzystami, to nie miał szans doglądać swoich wychowanków. Jaka była faktyczna użyteczność lekcji prowadzonych w takich warunkach, to pozostawiam już domyślności szanownych czytelników. No, ale jakby co, to się szumnie nazywa, że "maturzyści lekcji nie tracą". No właśnie - nazywa... Grunt, żeby się biurokraci nie przyczepili - to jest najważniejsze w procesie uczenia i wychowywania.

___________________________
[1] Proszę zwrócić uwagę, jak zręcznie uniknięto tego deprawującego liczebnika "pierwszy"!

[2] no bo budynek nie ma stóp, więc się u nich skupić nie dało.

[3] Na ogół mam wtedy niejakie podejrzenie, że w klasach męskich w tym jęku przeważają nuty zawodu. ;-)

[4] No, prawie nic. Była jeszcze marchewka...

[5] Pod koniec to grali chyba reprezentanci nurtu "Nie ma złej muzyki - są tylko za słabe wzmacniacze".

[6] Jaka impreza taki rumak... Intuicyjnie to bym stawiał, że marchewką to sa króliki napędzane a nie konie, ale okazuje się - nie znam się.

5 komentarzy:

  1. spoza tematu
    wpadłam dziś z rana na pomysł, że bym się chętnie z psorem zobaczyła. mój miły były, a obecnie brat, też jest za. dalszy chetni do ogladania tez sie znajda. problemem jest termin. otóż z racji emigracji bede w Polandii popoludniem w wielki piątek i oznacza to, że mogłabym w wielka sobotę lub w lany poniedziałek.
    pytanie brzmi
    co pan na to, jak pan z czasem i na jakiś kontakt na maila też się nie obrazimy:)
    [niby mogę kazać Blondowi dzwonić, ale...]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przecież mojego maila ma Miguel. Czyżby sobkował i nie chciał się podzielić?

      Usuń
    2. z miguelem jeszcze nie gadalam! tak juz go napadam!

      Usuń
  2. A ja pierwszego dnia wiosny chyba nigdy nie byłem na wagarach.

    OdpowiedzUsuń