czwartek, 22 marca 2012

Wywiadówkowa zamiana ról

Rada i zebranie. Dwa cudowne zdarzenia, w których mam wyjątkową możność stykania się z jakże różnymi typami ludzkimi i podziwiania krętych ścieżek, po których pomykają ich procesy myślowe. 
Nie polecam.

Moje bambini zdeklasowały konkurencję zdobywając komplet punktów w szkolnym konkursie na projekty z zakresu nauk ścisłych (fizyka, biologia itp.). Dyrekcja cała rozpływała się w zachwytach, nawet Pani Mikołajowa wyraziła się z dużym uznaniem. Fajnie, że dzieciaki pocisnęły i przypunktowały. W dodatku bez mojego wsparcia, bo z tych przedmiotów to ja mógłbym im swą pomocą tylko zaszkodzić.

Na radzie oczywiście poszedł pojazd po wszystkich, że się nie włączali w to co dzieci robiły, że wychowawców na pokazach nie było itd. w ten ton. Wkurzyłem się, bo to że akurat wychowawcy nie  mogli na tym siedzieć to było wynikiem takiego a nie innego zorganizowania uroczystości. 
Jeśli mam równocześnie nadzorować dwie ekipy na dwóch różnych piętrach [1], to nie ma siły, żebym mógł sobie rozsiąść się wygodnie i podziwiać prezentacje. Jeśli wychowawczyni musi prowadzić lekcje z klasą trzecią, to jak niby ma dozorować i podziwiać swoich uczniów? Jak się tak pozarządzało, to może wypadałoby nie jechać po wszystkich, a tylko po tych faktycznie obijających się? Kulturalnie ustosunkowałem się do pretensji Dyrekcji, podobnie DNiB, więc za chwilę usłyszeliśmy dalszy ciąg sztorcowania ale już z zaznaczeniem, że jest grupa nauczycieli którzy się dwoją i troją, oraz reszta która przesiaduje w pokoju i myśli że ma dzień wolny.

A na zebraniu... Ręce mi opadają, kiedy muszę rodzicom tłumaczyć sprawy które sami powinni dostrzegać we własnych dzieciach. Kiedy muszę mówić o tak oczywistych sprawach jak konieczność chwalenia swojego dziecka, budowania jego poczucia własnej wartości. Czuję się bezradny, kiedy matka opowiada "Pan wie, Staś mi niedawno powiedział, że kiedyś to się nim chwaliłam przed koleżankami, a teraz to ani słowa. To ja mu powiedziałam: - Synku, a czym ja się teraz mogę Tobą chwalić?" i zupełnie nie widzi jak strasznie raniące są takie słowa matki dla (bardzo wrażliwego) chłopaka.
Kiedy rodzic przytacza mi różne zachowania dziecka, a ja na piechotę punkt po punkcie wyjaśniam co się w każdej z tych sytuacji dzieje z psychiką dzieciaka, to czuję się trochę głupio, bo przecież nie mam wykształcenia psychologicznego, ale i tak mam wrażenie, że wyprzedzam o mile całe. Ale na miłość boską, przecież takie kwestie sam rodzic powinien  dostrzegać, czuć je, być na nie uwrażliwiony. Rodzic skupia się na ocenach, a nie widzi co się z psychiką jego dziecka dzieje. 

A jak jeszcze w takich rozmowach słyszę teksty w rodzaju "No przecież on/ona ma wszystko, nic mu nie brakuje!" to coś we mnie pęka i wyjeżdżam z Wersalu, przechodząc na otwarty tekst: "Najwyraźniej jednak czegoś mu brakuje - poczucia bezpieczeństwa, akceptacji i poczucia własnej wartości." Ale to dla mnie bulwersujące, żebym musiał - ja, obca osoba! - coś takiego rodzicowi o jego własnym dziecku mówić.

Wychowawca stający po stronie dziecka w jakiejś opozycji do jego rodziców wciąż jawi mi się jako dziwna zamiana ról, przynajmniej w stosunku do stereotypowych wyobrażeń.

__________________________________
[1] W dodatku pilnując, by jedna z nich nie puściła  szkoły z dymem, bo pichcili na granicy wytrzymałości instalacji elektrycznej. A właściwie to już za tą granicą...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz