poniedziałek, 19 marca 2012

Moja mówić suahili!

Oddałem poprawy w humanie. Widać, że te dzieciaki nawet coś tam się nawet uczą, przyswajają jakieś informacje, ale rozpacz się zaczyna kiedy mają te informacje jakoś wykorzystać. Przecież w historii faktografia nie jest celem samym w sobie (choć wiem, że wśród moich kolegów i koleżanek po fachu nie jest to bynajmniej dominującym podejściem), ale narzędziem do tworzenia narracji, analizy, syntezy itp. To zaledwie klocki, z których dopiero budujemy, ale przecież bez poznania klocków nie sposób czegokolwiek zbudować.

A te biedne dzieciaki, niewątpliwe produkty naszego coraz bardziej pop...go systemu edukacji, są warsztatowo nieporadne jak nieszczęście. Nie czytają całości polecenia, nawet jak przeczytają to nie rozumieją. Odpowiadają nie na temat, ignorują polecenie w stylu "co wiem to piszem". Ubóstwo słownictwa i nieporadność językowa drastycznie ogranicza im możliwości konstruowania wypowiedzi - przy pewnym wyćwiczeniu wyobraźni można się domyślać o co autorowi/ce chodzi, ale to co jest faktycznie napisane to jakieś banialuki, albo płycizny. Do tego rosnący poziom infantylizmu - u pierwszaków w LO zauważam zachowania typowe dla pierwszych klas podstawówki. Niestety to przekłada się na poziom intelektualny - mam realizować historię w zakresie rozszerzonym, a więc na podwyższonym poziomie trudności i skomplikowania, a te dzieci patrzą na mnie jakbym do nich mówił w suahili. Przy prezentowanym poziomie infantylizmu opanowanie jakichkolwiek bardziej skomplikowanych zagadnień, problemów, procesów czy - nie daj Boże! - powiązań między nimi, staje się niemożliwe do osiągnięcia.

Do tego wszystkiego, kiedy przychodzą rodzice na zebranie, to nie mam jak im tego powiedzieć. W niejednym przypadku uczciwy komunikat brzmiałby: "Proszę pani, przy prezentowanym obecnie poziomie intelektu, umiejętności i pracy obecność pani dziecka w liceum jest absolutną pomyłką, której nie wolno dłużej tolerować". Ale że tak powiedzieć nie mogę, to muszę uczestniczyć w systemowej fikcji pt. Uzyskiwanie wykształcenia średniego. Średniość tego wykształcenia została sprowadzona przez kolejne durne reformy na poziom kiepskiej, w najlepszym razie - przeciętnej podstawówki z lat 80-tych.

Wiem niby, że wyciągnąłem najkrótszą słomkę i dostaję w naszej szkółce gorsze klasy z rozszerzoną historią niż kolega Latający Kolejarz, ale marna to pociecha - formalnie rzecz biorąc mam ich przygotować do matury z historii. A oni tak się nadają do tego, jak ja na linoskoczka.

2 komentarze:

  1. Kiedyś, gdy będąc studentem, pracowałem jako przewodnik, trafiła mi się klasa z nauczycielem historii. Z gimnazjum co prawda. Dzieciaki były z jakieś podlubelskiej wsi, grzeczne jednak by usłyszeć jakąś odpowiedź podczas moich prób zaangażowania ich w proces, musiałem podawać ją niemal na patelni. Pan historyk, podczas chwili przerwy, jak gdyby dla usprawiedliwienia tako do mnie rzecze: "Dzieci się uczyć historii nie chcą. Wie Pan, ja to nawet im podręczniki pozwalam otwierać gdy mamy klasówkę. Obniżam im stopień, ale przynajmniej wtedy coś poczytają. Uznam za sukces sytuację, gdy po opuszczeniu gimnazjum będą odróżniały Hitlera od Stalina." Ręce mi opadły i już o nic dzieci nie pytałem.

    OdpowiedzUsuń
  2. Niestety, to smutna rzeczywistość. Przychodzą do nas z niezłych stołecznych gimnazjów i z historii nie wiedzą niemal NIC. Np. w czasie II wojny światowej w Warszawie były dwa powstania: listopadowe i styczniowe. Bolesław Bierut to działacz niepodległościowy, a Juliusz Cezar to cesarz grecki, który doprowadził do spalenia Rzymu. A w ogóle to chrześcijaństwo narodziło się w prehistorii.
    Autentyki ze sprawdzianu pierwszaków "na wejściu" do nas.

    OdpowiedzUsuń