środa, 29 lutego 2012

Grenadiera, miły panie, poznajemy po turbanie

No i dobiega końca luty - miesiąc biegunki grafomańskiej, która mię dopadła. Sam nie wiem skąd mi się to wzięło. Kombinacja szkoły pod auspicjami permanentnej reformy i frustracji z kryzysu wieku średniego daje widać takie rezultaty. Tematów na posty nie brakuje. Tylko wielu nie wypada poruszać, żeby Mandalay się już zupełnie nie zmaglowało.

Rośnie stos prac do sprawdzenia, z lekka nie nadążam ze sprawdzaniem na bieżąco. Przy 9 klasach i ostatnich 2 miesiącach nauki klas maturalnych, to nie takie dziwne, że prace się spiętrzają. Żebym jeszcze miał z czego stawiać więcej dobrych ocen... A tak, czytam po raz kolejny piramidalne banialuki i zastanawiam się czy moja praca ma jakikolwiek sens, skoro prawie nic im w głowach nie zostaje.

* * *

Klasa ma przygotować "Dzień Brytyjski" na jakąśtotam kolejną szkolną fetę. Trwa burza mózgów. Pada propozycja, żeby się przebrać w stroje "brytyjskie". Wolfi - dziecię wyluzowane, włącza się:
     - Ja mogę przynieść turban.
     - Słucham??
     - A co on ma wspólnego z Jukejem?
     - No w Londynie go noszą, ci pod pałacem, co warta się zmienia.
     - Gwardziści?!
     - No!
Kurtyna.

A oto i gwardzista w "turbanie" [1]:
________________________________
[1] Ta gustowna, jakże wygodna do noszenia czapeczka w rzeczywistości nazywa się bermyca; z niem. Bärenmütze, czyli niedźwiedzia czap(k)a.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz