niedziela, 26 lutego 2012

Ocenia, znaczy pracuje

Siedzę i sprawdzam prace. Jak ja tego nie lubię robić... :-( Sprawdzania, znaczy się, siedzenie jakoś znoszę.

Nauczyciel nie uczy, naczyciel dba, żeby mieć oceny i to rytmicznie płodzone, bo inaczej dyrekcja kłapie jak ich w dzienniku nie znajduje. Mistrzem w tej konkurencji jest kolega Tom Total [1], który produkuje je w ilościach obłędnych, zdarza się, że brakuje mu kratek w dzienniku (czyli na pół roku tłucze ich po 15-20 per bambino) i wpisuje je wtedy po dwie w kratkę. Normalnie pepesza w ludzkim ciele.

Ja to arkebuzer przy nim - najczęściej 3 do 5 zaledwie, sporadycznie więcej.

A tych prac tyle jeszcze leży. Kurczę, jakby to było miło mieć wolny dzień, w którym nie tknąłbym niczego z roboty. Może w przyszłym tygodniu?

_________________________________
[1] Skrót od Tom Totalizator - à propos hobby, nałogu, weryfikacji uczonego przedmiotu, zabezpieczenia emerytalnego (niepotrzebne skreślić).

2 komentarze:

  1. u mnie na semestr też zazwyczaj od trzech do pięciu ocen :] natomiast moja koleżanka - polonistka, to czasem nie mieści się na jednej stronie dziennika i bierze sobie kolejną :P

    OdpowiedzUsuń
  2. A u T. T. to i ilość i jakość obłędna.

    OdpowiedzUsuń