piątek, 24 lutego 2012

Sprzęt jest, więc do pracy!

Tydzień w pracy prawie dobiegł końca. Prawie - bo w weekend muszę posprawdzać prace z rosnącego stosiku. Jakiś taki niefajny ten tydzień...

Lekcje skończyłem o 12.30, ale ze szkoły wyturlałem się za dziesięć piąta. A bo przyszła mama ucznia, przemiła zresztą kobieta, z którą trzeba było jej pociecha obsmarować, więc nam zeszło. A bo siadłem do dziennika elektronicznego, żeby burdel w planie jakoś ogarnąć i dwutygodniowe zaległości zlikwidować. A zaległości się zrobiły, bo internetu ostatnio nie było. 

Kocham naszą infrastrukturę. Szkoła XXI wieku, a wszystko plastrem, sznurkiem i zdrowaśką w kupie trzymane. Ja to i tak mam względnie nieźle, bo okazało się, że DNiB w ogóle nie powinna mieć internetu na wifi w swojej pracowni ("bo tu tak jest - za dużo sieci łapie, ale żadnej nie łapie"), a że dotąd miewała  to właściwie tzw. niewyjaśniony przypadek.

Inny niewyjaśniony przypadek to fakt że do mojej pracowni docierał sygnał po kablu, gdyż właśnie odkryto że kable zostały podłączone błędnie i sygnał nie miał prawa dochodzić. Cud po prostu. W sumie chyba nie aż tak dziwne to, bo w mojej pracowni na zabytkowym kompie net chodzi szybciej niż informatykowi w pracowni (sic!). Biez litra wodki nie razbieriosz, kak gawariat Francuzy.

Z drugiej strony, wielkie halo! - komputer z dostępem do internetu w pracowni - szumnie brzmi. I jak świetnie to wygląda w opisie szkoły. A w rzeczywistości stary gruchot, z Windowsem tak leciwym, że nie udało się zainstalować programu do otwierania pdf-ów. Do tego bez oprogramowania antywirusowego, bo szkolne nie chce współpracować z tak starą Windą, a w ogóle to zdaniem informatyka - "Nie potrzeba. Ale jak bardzo chcesz to ci zainstaluję, ale przyjdź W PRZYSZŁYM tygodniu".

Pieniędzy na porządny sprzęt [1] - nie ma, na choćby XPeka - nie ma, na stronę internetową szkoły [2] - nie ma, na działający bez tygodniowych przerw internet - nie ma. Ale na kolejną tablicę interaktywną - jakoś się znalazły! Ciekawe po co, skoro nie wydaje mi się, żeby dotychczasowe dwie były specjalnie intensywnie wykorzystywane. [3] Ale zdaje się, że ktoś się zawiesił na przekonaniu, że tablica interaktywna to jest uau! mega-przyszłość-zajebistość i w ogóle, nie dostrzegając przy tym, że do jakiegokolwiek sensownego użycia tego ustrojstwa konieczne są jeszcze dwa elementy: odpowiednio przeszkolony nauczyciel, pewnie i swobodnie czujący się z tym narzędziem, oraz odpowiednie oprogramowanie. Tymczasem ja mam niemiłe podejrzenie, że u nas takie inwestycje odbywają się w sposób... nazwijmy - mało kompleksowy. To znaczy nabywamy jeden składnik triady i oczekujemy fajerwerków. Mówimy: "Macie kupioną tablicę!" i staje się jasność, blaskiem bijąca od strzelających w górę słupków wyników edukacyjnych.

Kurczę, chciałbym tak umieć! 
No ale nie  umiem. Bo ja przecież jakiś nienormalny jestem.


______________________________________
[1] Na monitory LCD chociaż. Ileż kosztuje teraz choć 17-calowy płaszczak? A ja wciąż muszę się wgapiać w kineskopowy rupieć.
[2] To znaczy stronę z layoutem choć troszkę nowocześniejszym niż standard strony domowej z końca ubiegłego wieku.
[3] To znaczy - o ile w ogóle są wykorzystywane.


2 komentarze:

  1. Pokazywali ostatnio w TV jakiś dworzec PKP z niedziałającymi interaktywnymi tablicami, na których przylepiono tradycyjny rozkład jazdy. Czyli jak się chce, to wszystko da się wykorzystać :P

    OdpowiedzUsuń
  2. To jest pomysł! Wydrukuję zrzut ekranu z jakimiś informacjami i przyczepię magnesami to tablicy. :-) A... nie, nie wydrukuję - drukarka to deficytowe dobro, toner jeszcze bardziej, a już o kolorze to sobie mogę pomarzyć. O głupie ksero dyrekcja krzyczy co drugą radę, że za dużo kserujemy. :-(

    OdpowiedzUsuń