W mojej szkółce zadziwia mnie nieustająco obieg informacji. W gruncie rzeczy świadczy to o mnie nad wyraz niepochlebnie, bo po tylu latach nie powinien zadziwiać, a wciąż mi się zdarza. No ale ja to jakiś nienormalny jestem, co już wiadomo od dawna. [1]
Właściwie to nawet się już chyba przyzwyczaiłem, że nauczyciele, a szczególnie wychowawcy dowiadują się o ważnych sprawach na końcu. Mam niegasnące wrażenie, że najpierw jakimś cudem dowiadują się uczniowie, a dopiero potem my.
Ale i tak zrobiłem karpia, kiedy ujrzałem na fejsie na szkolnym fanpejdżu wpisy zawiadamiające o zmianie planu lekcji w czwartek. Otóż wychowawcy dowiadywali się o tym właśnie w rzeczony czwartek, zaś dzieciaki lajkowały to już w środę wczesnym przedpołudniem!
No zajebiście, po prostu zajebiście. Bo po co nauczycielom i wychowawcom takie informacje? Mogą się dowiedzieć w ostatniej chwili. Za to dzieciom niusa odmówić nie sposób. A że wychowawca może wyjść na durnia, kiedy rodzic do niego zadzwoni w środę z pytaniem o powód zmiany planu lekcji? Bo co odpowie w najlepszej wierze i wiedzy? Że nic nie wie o zmianie planu i że to plotka pewnie. A następnego dnia rodzic sobie pomyśli, że jego dziecko wychowuje jakiś bęcwał. Wspaniale to podziała na pracę wychowawczą i współpracę domu ze szkołą.
Ale takie prawdy, zdawałoby się - podstawowe, jakoś z trudem się u nas przebijają.
_____________________________________
[1] Zasadniczo - od kiedy tu pracuję.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz