poniedziałek, 9 kwietnia 2012

Święta dawniej i dziś

Święta na szczęście już mijają. Za oknem ulice skąpane w potokach pięknego słońca. Jeszcze tylko jutro wolne i znowu do pracy. Niestety zacznę ją od wyjazdu na indywidualne - absmak, ale cóż zrobić. Na szczęście w te dni wolne nie miałem żadnych prac do sprawdzania, bo sprężyłem się i uwinąłem ze wszystkimi przed świętami. Sam nie wiem, może to przyczyniło się do kiepskiego nastroju jaki miałem, tzn. owo pociśnięcie nieprzyjemnej pracy. Kumulacja przykrych czynników z pewnością podziałała silniej. Wczoraj tylko zrobiłem jeszcze parę robótek na stronę szkółki, tak że i tu mam wszystko załatwione jak należy.

Święta nie sprawiają mi żadnej przyjemności. Wymiaru religijnego nie mają dla mnie żadnego, a rodzinny? Pamiętam święta i juble z lat mojego dzieciństwa. Wielu gości, inne twarze, inne emocje, możliwość zasłużenia na pochwałę - to było ważne i fajne. Do tego lepsze jedzenie, na codzień nie spotykane, i ładnie podane, na odświętnej porcelanie, ze srebrnymi sztućcami babci. W szarzyźnie peerelowskiej rzeczywistości, kiedy gospodarka już się wyraźnie załamywała, to było atrakcyjne. Do tego perspektywa dziecka, z jeszcze względnie niewielkim balastem smutków i przykrości, ułatwiała skupianie się na przyjemniejszych aspektach wydarzeń.

A dziś? Rodzina i znajomi powymierali, przy stole siada 6-7 osób. Ja rodziny nie założyłem, choć przecież to syna powinność kontynuować budowanie rodziny, zapełniać puste miejsca przy stole. Jedzenie w zasadzie takie samo jakie można mieć na co dzień - w sklepach jest wszystko. Atmosfera naznaczona chorobą, śmiercią, pustką, nie oczekiwaniem od życia już niczego. Takie spotkanie rodzinne nie daje nic, żadnego wsparcia, żadnej ulgi, żadnej przyjemności. Jest tylko poczucie obowiązku. 

Dobrze chociaż, że słońce tak pięknie świeci.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz