wtorek, 17 kwietnia 2012

Cud materializacji

Ostatnie kilka dni szkoła żyła zaginięciem dziennika. Sherlock Wice prowadził śledztwo, odnosząc już na wstepie znaczące sukcesy - wyeliminował ok. 500 podejrzanych. Bo dzięki monitoringowi okazało się, że żadne bambino do pokoju się nie zbliżyło w okresie, w którym dziennik zniknął. A więc wiadomo było, że zbrodniarz czaił się wśród nas.
Wice sporządził tajną listę podejrzanych i szykował się już do przesłuchań, zwlekając zapewne tylko z powodu poszukiwań odpowiedniej lampy do świecenia w oczy. No, przynajmniej mam taką nadzieję, że powodem opóźnienia nie było szykowanie przez konserwatora narzędzi tortur dla usprawnienia procesu ujawniania sprawcy.
Jednak ani lampka, ani (podejrzewane) narzędzia nie były potrzebne, bo dziennik w cudowny sposób zmaterializował się w pokoju. Cudowność tego zdarzenia polegała na tym, że pojawił się w miejscu wcześniej  przeszukanym na tyle starannie, by mieć absolutną pewność, że go tam nie ma. A tu proszę - cud!

Nieco mniej cudowne jest to, że tajemnicą poliszynela stało się kto jest sprawcą tego cudu. Koleżanka AntyAntonia[1], znana szeroko w kręgach administracji i obsługi jako specjalistka od zagarniania, zapominania, zostawiania itp. różnych rzeczy. Do tej pory specjalizowała się głównie w kluczach, teraz widać postanowiła się rozwijać i rozszerza specjalizację. Jednocześnie jako osoba skromna i nie szukająca rozgłosu, zapewne zamiast afiszować się ze zwrotem dziennika postanowiła go dyskretnie podrzucić do pokoju. Dyskrecja także kazała jej odłożyć go nie do szafki z dziennikami, ale w ustronne miejsce, w którym mógłby swą skromną ekspozycją sprawiać wrażenie czekającego w nienarzucający się sposób na swojego Stanleya [2].

Pech chciał, że nie wiedziała iż to miejsce było już dokładnie przeszukane i nawet inspektor Japp nie kupiłby takiej bajki. W tej sytuacji nawet jej donośna tyrada przeciw nieodpowiedzialnym ludziom gubiącym dziennik straciła nieco na swej nośności i sile wyrazu. Tym bardziej, że jakoś rzuciło się ludziom w oczy, iż dziennik znalazł się akurat zaraz po tym, jak koleżanka AntyAntonia przyszła do pracy. A w dodatku była ostatnią osobą, która miała dziennik na lekcji przed jego zniknięciem.

Na wszelki wypadek chyba zacznę lepiej pilnować drugiego śniadania...

_______________________________________
[1] Można ją tak określić z uwagi na to, że św. Antoni jest patronem od rzeczy zagubionych.

[2] Chodzi, rzecz jasna, o Henry'ego Mortona Stanley'a.

1 komentarz:

  1. Raz w gimnazjum wynieśliśmy dziennik na stację benzynową :P

    OdpowiedzUsuń