czwartek, 26 kwietnia 2012

Smreczki-skurwiesyny

I po zebraniu. Połowa rodziców się pofatygowała. Pani Mikołajowa wtarabaniła się na moje zebranie i dała spicz w swoim stylu. Nie wiedziałem, że można tak do rodziców mówić. Niektórzy z nich też nie wiedzieli.

Kiedy skończyły się lekcje nagle poczułem rześkość. Mimo perspektywy rady i zebrania czułem się jak po przekroczeniu granicy, za którą już w bliskiej perspektywie leży odpoczynek. Oddałem wszystkie prace. Jutro tylko parę skróconych lekcji i dispacz maturalsów. Wreszcie będzie można trochę zwolnić.

Zebranie minęło spokojnie, tylko na deser szykowany był siurpryz, który mi zwarzył humor. Odkryłem, że ktoś (z dobrego serca i czystej życzliwości, rzecz jasna) postanowił zakrzątnąć się w moim dzienniku i wyręczyć w mnie w usprawiedliwieniach. No i mamy smród.

A tak się durny cieszyłem, że już z górki. A przecież takie górki to zwykle smreczkami porośnięte, spod ziemi, jak skurwiesyny wyskakującymi.

Porozmawiałem z mamą T. i już wiem o co chodzi. Niestety, przy takiej konstelacji mam przechlapane i Trocki będzie u mnie szalał. W gruncie rzeczy całkiem prosta zależność.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz