niedziela, 29 kwietnia 2012

O pewnym szoferze i jego durnym wujaszku


Miałem się spotkać z kumplem o 13.00. Wyliczyłem czas przed jego przyjściem, zrobiłem plan, wszystko powinno było udać się załatwić.
Jadę sobie do rembudmarketu. Telefon. Siostrzeniec. Żebym im pomógł złozyć szafę, co ją przywiozą. Jutro. Troszkę zajęło ustalenie co rozumie pod pojęciem złożenia i szafy. Okazało się, że to będzie kilkanaście płyt pilśniowych, z których dopiero trzebą będzie tę szafę zrobić. Jeśli ktoś ma wątpliwości czy na pewno chodzi o płyty pilśniowe, śpieszę donieść, że słusznie ma. Bo okazało się po kolejnych uściśleniach, że tu chodzi o płyty paździerzowe. Z punktu widzenia sztywności i wytrzymałości mebla, różnica, rzekłbym, raczej znaczna. Kiedy wcześniej radzili się z czego ten mebel robić sugerowałem albo sklejkę, albo litą sosnę.
Nie skomentowałem, ale grzecznie spytałem skąd pomysł paździerzówki? "Bo była najtańsza?". Odpowiedź przyjąłem do wiadomości, bo już po ptokach, ale robienie mebla przy takiej zamianie materiału, to żadna frajda. 
Uwielbiam jak ktoś najpierw nalega na pomoc, a potem robi po swojemu, choć nie zna się na tym ani ciut, ciut.
No, ale mniejsza z tym. Obiecałem, że kupię co trzeba do złożenia tego Ludwika 19 i 3/5. Jestem w markecie, koszyk pełny, idę już do kas. Telefon. Siostrzeniec oznajmia, że zaraz przyjedzie bo coś tam ma kupić, będzie za 20 minut. Grzecznie tłumaczę mu, że się śpieszę, jestem umówiony i nie mogę czekać, a mam nienajlepsze [1] doświadczenia z jego punktualnością. Nie, nalega że zaraz będzie! Poza tym odwiezie mnie samochodem, więc i tak będę do przodu czasowo.  Cóż, chłopak nie wyobraża sobie poruszania się po Wawie inaczej niż autkiem. 
"No nie wygłupiaj się, nie bądź taki, zawiozę cię gdzie chcesz!"
I stary dureń się zgodził...
Przyjechał po 30 minutach.
Trafiliśmy na kolejkę, w której się terminal zablokował, ale kasjerka caly czas pozostawała przy nadziei, że zaraz się odblokuje. Czasu poszło, że...
 W tamtą stronę jakoś dojechałem autobusem bez korka, ale teraz siostrzeniec wybrał inną trasę. Z Jerozolimskich lądujemy na Żwirkach. Korek po horyzont. Lanos bez klimy, w środku jak w piekarniku, i to bez termoobiegu. Koszmar. 

W końcu za moją sugestią przebijamy się Racławicką do Puławskiej i wreszcie jedziemy od południa ku Centrum. Pyta gdzie mnie podrzucić. Mówię, że najlepiej na róg Marszałkowskiej i Armii Ludowej (Trasy Łazienkowskiej), bo muszę jeszcze coś załatwić. [2]
"OK!"
Jedziemy. 
"A może być Plac Trzech Krzyży?"
"Nie, nie może, to mi kompletnie nie pasuje."
"To gdzie chcesz?"
"Tam gdzie mówiłem - róg Marszałkowskiej i Trasy. Ostatecznie, jak ci wygodniej może być Plac Zbawiciela"
"Aha. OK"
Jedziemy, coś mi nie pasuje - nie ten skręt.
"Eeee... Którędy jedziesz?"
"Przez Centrum. Na Konstytucji cię wysadzę."
"Nie chcę na Konstytucji. Musiałbym się sporo cofnąć, a nie mam na to czasu."
"A to gdzie chciałeś?"
Widzę przed nami Rondo Jazdy Polskiej. Chrystepanie, trzeba korzystać z okazji, póki jeszcze czas.
"Wiesz wysiądę tutaj."
"Ale ja cię podwiozę na Zbawiciela!"
"Wiesz, ale może lepiej będzie jak wysiądę tutaj, zanim dojedziemy do Placu Wilsona."
Wolny!
Było po pół do drugiej.
Z kumplem się zdzwonimy po majówce.

A tyle już razy sobie obiecywałem, że nie dam się kolejny raz nabrać...

_______________________________________
[1] Eufemizm taki.

[2] Jakby co, to jest Google Maps.

2 komentarze:

  1. fajny siostrzeniec - rozstrzelałbym na miejscu jakbym takiego miał :D:D:D

    OdpowiedzUsuń
  2. Przejawiasz porażającą asertywność względem rodziny :P

    OdpowiedzUsuń