wtorek, 2 sierpnia 2011

Ulepszacze oświatowi



"Eksperci" [1] różnej maści płodzą całe stada dobrych rad i recept, mających przynieść rychłą i radykalną poprawę. Na szkoleniach nauczycielom prowadzący z zachwytem prezentuje różne sposoby "żeby było lepiej". Poziom tego i styczność z rzeczywistością sali lekcyjnej przywodzi na myśl sprzedawcę relikwi, a z późniejszych czasów - obwoźną sprzedaż cudownych mikstur i maści na wszystko.[2] Biznes szkoleniowy kręci się aż miło, napędzany awansem zawodowym nauczycieli, którzy chcąc nie chcąc [3] muszą zaświadczeniami z kursów i szkoleń podpierać dokumentację awansową. Poza tym rada pedagogiczna jest szkolona obligatoryjnie, co najmniej 4 razy do roku.
Ilość pieniędzy jaka płynie na szkolenia jest imponująca, więc kto może próbuje się załapać na to eldorado, jak na razie selekcja jakości tych szkoleń wydaje się być niezadowalająca (to eufemizm taki). [4] Niejedno z tych, które miałem nieszczęście odbyć, było prowadzone w stylu: uczyć ojca dzieci robić. Żenujące jest uczestniczyć w spektaklu, w którym ignorant-teoretyk poucza fachowców-praktyków jak mają wykonywać swoją pracę opowiadając po prostu oderwane od życia bzdury - może efektownie brzmiące, ale niesprawdzające się w praktyce rozwiązania.
Z takim podejściem: jeśli realia przeczą teorii to znaczy że realia są błędne, spotkałem się zresztą i na studiach. Podyplomówkę z pedagogiki robiłem ucząc już w szkole i mogłem na bieżąco konfrontować płynące ex cathedra mądrości z rzeczywistością. Widać było, że spora część prowadzących siedzi w swoich wieżach z kości słoniowej i o praktyce prowadzenia lekcji w szkole nie ma zielonego pojęcia, obracając się wyłącznie w kręgu akademickich teorii niekonfrontowanych z życiem. Jednocześnie jest głęboko niezdolna do uświadomienia sobie tego faktu i równie silnie przekonana, że są fachowcami od nauczania i MAJĄ RACJĘ. [5]
Z inną odmianą groteski mamy do czynienia kiedy pani prowadząca, która szkoli nas jak w szkole być powinno, zdradza się z paroletnim opóźnieniem śledzenia zmian strukturalnych w oświacie. Klasą sam dla siebie był pewien młody człowiek, na oko dobrze przed trzydziestką, który do nas przemawiał energicznym tonem aroganckiego dupka, pouczając nas jak powinniśmy uczyć nowocześnie. Naturalnie żadne warianty i odstępstwa od jedynej słusznej metody nie wchodziły w grę. Męczyło mnie poczucie, że mam deja vu, że gdzieś już takiego osobnika, ten timbre głosu, tę samą inwazyjną arogancję dążącą do przytłoczenia i zdominowania słuchacza gdzieś słyszałem. Olśnienie przyszło parę dni potem - wiem! Na rekrutacji agentów ubezpieczeniowych, na którą kiedyś kręte ścieżki żywota mnie zawiodły. [6]
Z upodobaniem lansuje się metody aktywizujące jakby to był cudowny środek, po którego aplikacji leniwy tuman zamieni się pracowitą gąbkę chłonącą wiedzę i umiejętności. Miłośnicy tych metod nie przyjmują do wiadomości, że to tylko jedna z wielu opcji, a nie narzędzie uniwersalne. Trudna do stosowania w naszych warunkach szkolnych z uwagi na bardzo liczne klasy, powszechne cwaniactwo i zarazem nieumiejętność pracy w grupie - pracują 1-2 osoby, a reszta grupy bezmyślnie czeka na gotowe, oraz przeładowany program i bliską zera wiedzę, którą wynoszą z gimnazjum. To ostatnie powoduje, że na lekcji nie mogą bazować na jakiejkolwiek ich wiedzy, co mi z kolei pozwoliłoby skupić się na jakimś wybranym zagadnieniu danego tematu i przepracować go metodą aktywizującą, co mogłoby być fajne. Muszę na lekcji zaczynać od podstaw, jakby mieli ten temat pierwszy raz w życiu, a pytanie "dlaczego nie stosuję metody aktywizującej" brzmi jak "skoro nie masz chleba, to dlaczego nie jesz ciastek?".
To że różne te metody i wynalazki lansują ludzie, którzy z nich żyją jest normalne i zrozumiałe. Nieszczęście zaczyna się wtedy, kiedy reszta daje sobie robić wodę z mózgu i te reklamowe banialuki bezkrytycznie przyjmuje jako prawdę objawioną. A kiedy są to jeszcze osoby z władzą decyzyjną, to ma się ochotę walizkę pakować.
________________________________________________
[1] W cudzysłowie, bo tu świetnie pasuje czyjeś spostrzeżenie: "Ekspert to człowiek, który nie myśli - on wie."


[2] "Mam lekarstwo na trąd i otyłość, znajdzie się też środek na miłość."


[3] Na ogół - nie chcąc.


[4] Jak to się mówi: konia kują a żaba nogę nadstawia.


[5] Autentyczna scena z zajęć z pomiaru dydaktycznego. Pani doktor opowiada o wymaganiach koniecznych i uzupełniajacych, pokazuje piękne schematy z koncentrycznymi kołami, mówi że uczeń najpierw osiąga wymagania konieczne, a potem dopiero uzupełniające i skala ocen pownna być tak skonstruowana, że za konieczne np. otrzymuje dostateczny lub dopuszczający, a za kolejne uzupełniające ocena rośnie aż do celującego.
Tu już nie wytrzymałem i spytałem co zrobić, kiedy uczeń na sprawdzianie prezentuje wiadomości uzupełniające, a nie spełnia koniecznych. Jak wtedy ocenić? Akurat takie przypadki miałem na świeżo. Np. uczeń znał jakieś szczegóły bitwy pod Grunwaldem, ale nie miał pojęcia kiedy ona była, ani kto tam walczył (sic!). Pani doktor na moment zaniemówiła, po czym błyskawicznie odzyskując rezon odparła: "To znaczy, że test był źle skonstruowany". I włala. Model teoretyczny obroniony przed brutalną agresją prostackiej rzeczywistości.


[6] Rzeczonym agentem nie zostałem, nawet nie zamierzałem - poszedłem z ciekawości. Po tym co tam zobaczyłem i usłyszałem miałem ochotę wziąć prysznic. Zrozumiałem co miał na myśli Woody Allen mówiąc: "Postanowiłem popełnić samobójstwo wdychając powietrze pozostałe w pokoju po wizycie agenta ubezpieczeniowego". ;-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz