niedziela, 31 lipca 2011

Marne wyniki sprawdzianów i matur - naprawianie zła

"Było już o tym , wiem. Mam jednak prośbę do wszystkich , którzy mieli słaby wynik a udaje się im mieć większy. Teoria jest dla mnie jasna, wiem o kontekście środowiskowym i takie tam inne. Mamy problem z rodzicami , bo po prostu ich nie ma, nie wspierają , nie motywują itp. Jakie macie pomysły ? Mała wiejska szkoła , środowisko popegerowskie, w klasach średnio 12-19 uczniów, zaangażowana i wyksztalcona kadra, dodatkowa godzina na jęz. polski i matematykę , w gronie bez konfliktów. Co robić ? Jakie podjąć konkretne działania aby z najniższego staninu wskoczyć wyżej ? Jak wam się udało?
W poprzednim roku wprowadziłam plan poprawy wyników, ale dało tyle , że wynik jest gorszy. Co tydzień odbywały się sprawdziany tzw. próbne, były analizowane pod kątem badanych kompetencji , analiza indywidualna - ale efektów żadnych .

Proszę o konkrety, działania itp.
"

Powyższy post znalazłem na forum dyrektorów placówek oświatowych. Bardzo ładnie pokazuje powszechny problem: jak zwiększyć skuteczność nauczania.

A tu nie ma szybkich i prostych recept. Proces edukacji jest rozciągnięty na 12 lat i wszelkie zmiany przy takim cyklu zachodzą powoli. Tymczasem cykl życia polityka jest o wiele krótszy, góra 4 lata - od wyborów do wyborów. Polityk chce szybkich i efektownych wyników (efektywne być nie muszą). Z tym cyklem powiązane jest bytowanie urzędników oświatowych, którzy muszą jakoś lokalnych i centralnych włodarzy oświaty zadowalać. Cykl życia dziennikarza jest jeszcze krótszy - od wydania do wydania, trzeba jakiś temat chwytliwy znaleźć żeby wierszówkę wyrobić. Na rzetelność i zrozumienie tematu na ogół brakuje czasu i chęci. Do wypowiadania się na temat oświaty każdy w Polsce czuje się kompetentny [1]. A jeśli ma jakąś władzę, to i do decydowania o niej za jednym zamachem również. Z takiego zderzenia: systemu w którym konsekwencje zmian - i dobre i złe, ujawniają się po latach, z zarządzającymi i komentującymi oczekującymi natychmiastowych rezultatów nic dobrego nie wynika.
Często spotykanym chwytem jest zrzucenie odpowiedzialności za wyniki nauczania na nauczycieli, tak jakby tylko od nich one zależały. Wielu rodzicom takie podejście bardzo odpowiada, bo oznacza zdjęcie z nich części odpowiedzialności. Hasło "Szkoła ma nauczyć!" jest w gruncie rzeczy manipulacją, polegającą na tym, że ignoruje się ogromny wpływ warunków domowych (materialnych, kulturalnych i intelektualnych) na proces uczenia się i rozwoju dziecka. Ponadto ignoruje sie fakt, że w procesie nauczania występuje nie sam nauczyciel, ale także dziecko [2]. Mówiąc brutalnie otwarcie: jeśli dziecko jest leniwe, mało zdolne i nie ma odpowiedniego wsparcia w domu, to najlepszy nauczyciel guzik zdziała [3]. Dla urzędników to często prawda niewygodna, bo jej przyjęcie wymagałoby powiedzenia niekrzepiących rzeczy obywatelom, czyli wyborcom czcigodnego wójta, burmistrza, prezydenta, a tego on mógłby nie zdzierżyć. Poza tym każdy chyba uczniem będąc trafił w szkole na jakiegoś belfra-czuba i (mniejszy czy większy) resentyment mu pozostał wobec tych co go zmuszali do nielubianych rzeczy, więc łatwiej teraz główne ostrze oskarżenia kierować wobec nauczycieli.
Jakie można wskazać jeszcze przyczyny słabych wyników nauczania w danej placówce (oprócz wyżej wynienionych)?
Złe zarządzanie personelem przez dyrektora. Zła atmosfera między pracownikami. Brak współpracy między nauczycielami (oraz dyrektorem). Wykonywanie tego zawodu przez ludzi nieprzygotowanych lub nie nadających się, mimo posiadania formalnych kwalifikacji. Zła konstrukcja narzędzi pomiaru (arkuszy sprawdzianu i matury). To tylko te ważniejsze.
Tymczasem kiedy oceny na pomiarze (sprawdzian gimnazjalny, matura) są niższe od oczekiwanych, sypią się gromy, z gminy na dyrektora, z dyrektora na nauczycieli. Wszyscy się gęsto tłumaczą, ale przecież władzy nie obchodzą tłumaczenia, tylko szybki i namacalny efekt, że zadziałała, że jest dziarska, sprawna i efektywna i że nie należy jej zwalniać (urzędnicy) ani nie wybierać ponownie (politycy). Podejmuje się więc złoty środek zaradczy. Panaceum modne jak kraj długi i szeroki - program naprawczy.
1. Problem zdiagnozować. [4]
2. Przedstawić środki wykorzenienia zalęgłego zła.
3. Obiecać rychłą i namacalną poprawę.
Program naprawczy tworzą sami nauczyciele [5], zagrożeni utratą pracy, lub przycięciem pensji (ciach po motywacyjnym!) i doskonale świadomi, że spośród faktycznych przyczyn słabych wyników nauczania mogą tykać tylko niektórych, i to wcale niekoniecznie najbardziej decydujących. Czym będzie wówczas taki program naprawczy? Mówiąc wytwornie: dupochronem. I niczym więcej.

W praktyce pozbawione większego sensu jest tworzenie planu naprawczego przez nauczycieli, dajmy na to - matematyki, bo matura z niej "źle poszła". Przecież wnioski dotyczą jednej klasy (tej która odeszła), a "naprawiać" będziemy zupełnie inne klasy, nie mając przecież informacji, że z tymi klasami jest coś nie tak. Kowalski dostał jedynkę, to Wiśniewskiego będziemy od dziś uczyć inaczej. A jeśli metody złe dla Kowalskiego świetnie by się sprawdziły przy Wiśniewskim? A co będzie jeśli i Wiśniewski marnie wypadnie? Za Malinowskiego weźmiemy się jeszcze inaczej? To tak jakby lekarz stwierdziwszy, że lekarstwo nr 1 nie pomogło pacjentce Iksińskiej, podjął program naprawczy, że pacjentce Igrekowskiej zapisze lekarstwo nr 2. [6]

Mam wrażenie, że u nas (w szkołach) program naprawczy powstaje na podstawie fundamentalnego założenia: słabe wyniki ucznia, to wyłącznie wina nauczyciela. Oczywiście, że mozna sobie takie założenie przyjąć, to w końcu wolny kraj - można każde. Ale ile w tym sensu?

W głupim systemie mądre narzędzia głupieją.

___________________________________________
[1] "Do szkoły przecieżem chodził, co nie panie Boczku?!"
[2] W istocie rzeczy - więcej stron, bo swoje role odgrywaja i rodzice i środowisko rówieśnicze.
[3] Jest taki świetnie tu pasujący aforyzm Stanisława Jerzego Leca, ale nie odważę się go publicznie przytoczyć. Jak ktoś bardzo ciekaw to niech sobie sam poszuka. O kakao jest w nim mowa. ;-)
[4] W sposób właściwy, to znaczy wskazując na takie przyczyny, które będzie można naprawić, albo przynajmniej napisać że się naprawi. O przyczynach leżących po stronie uczniów i ich domów można delikatnie wspomnieć, ale przecież tego się zmieni, więc po co wspominać? prawda?
[5] Za nieboszczki komuny takie wydanie jak wyżej wspomniane nosiło nazwę: samokrytyka.
[6] Jak to ktoś ładnie ujął "bardzom ciekaw jak się poprawi w podstawówce edukację niedouczonego Jasia, który pechowo właśnie odszedł do gimnazjum".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz