Co jakis czas możemy usłyszeć, względnie przeczytać głosy ekspertów od ekonomii pomstujących na to jak wiele w roku mamy świąt, jak długo wypoczywamy, a jak krótko - o ileż za krótko! - pracujemy. Głosy są poparte wyliczeniami ile to miliardów tracimy przez każdy wolny dzień, przeznaczony na oburzającą bezpracość [1], zamiast na skrzętne pomnażanie dochodu i dźwiganie słupków oraz krzywych statystyk. Stałym elementem tych wystąpień jest pokazywanie jak mało obijają się niektóre (starannie wyselekcjonowane) inne nacje [2] i zawstydzanie nas naszym lenistwem, przez pokazanie pozytywnego wzorca do którego powinniśmy dążyć ku chwale pracodawcy i gospodarki krajowej.
Tymczasem w okresie późnego średniowiecza w Polsce, liczba dni w które Kościół nakazywał powstrzymanie się od pracy, czyli świąt i niedziel przekraczała na ogół setkę.
I jakoś dali radę zbudować kapitalizm. Mimo takiego bumelanctwa! Zadziwiające.
_______________________________
[1] Neologizm taki. Bo "bezczynność" to jednak coś innego.
[2] By uniknąć zarzutu manipulacji statystyką, przebiegle dorzuca się jeden przykład narodu, kóry pracuje krócej od nas. Oczywiście wydźwięk jest taki, ze oni są "be" i z nich przykładu brać nie powinniśmy, bo nie wyprodukujemy cukierka, kórego moglibyśmy dostać, gdybyśmy pracowali dłużej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz