wtorek, 9 sierpnia 2011

Flejtuchy nadwiślańskie

Z okazji remontu ostatnio często bywam w supermarketach budowlanych. Chodzenie alejkami w poszukiwaniu potrzebnych rzeczy zamienia się w torturę. Nie z powodu kłopotów z asortymentem czy procesem decyzyjnym, tylko z powodu obecności klientów płci męskiej głównie.
Śmierdzą.
Śmierdzą flejtuchy jak jasna cholera!
Ominąć szerokim łukiem się nie da, obejść sąsiednią alejką też nie da rady, bo tam rezyduje inny smród. Trzeba przejść obok, a tam wali jak obuchem. Każda komórka węchowa dostaje taki łomot, że się drze w niebogłosy.
Tego nie można tłumaczyć biedą, kredytem, czy trudnym dzieciństwem. Mydło kosztuje 2 złote, dezodorant w Rossmanie poniżej dychy się kupi. Chamstwo, prostactwo przez higienę wyłazi. A raczej w miejscu gdzie ta higiena powinna być! Lubimy się sadzić się, kim to my nie jesteśmy, że będziemy ewangelizować Europę Zachodnią, że górujemy nad nimi tradycyjnymi wartościami, że nie dotknęło nas tamtejsze zepsucie i laicyzacja itp. A umyć się nam nie chce! Jak się dziadek raz w roku na świętego Jana wykąpał, tak wnuk do dzisiaj tej tradycji wierny niezłomnie.
A spróbuj, człowieku, wejść do warszawskiego tramwaju lub autobusu w lecie w godzinach szczytu. Zejść można od tego smrodu brudasów. Tym razem juz płci obojga. Aż mdli.
Wykształceniem [1] tego też tłumaczyć nie można. Z kolegą siadywaliśmy swego czasu w komisji wojewódzkiej pewnego konkursu kuratoryjnego. Na nasze nieszczęście w komisji w pewnym okresie zasiadała również pewna elegancko ubrana panna; od nas sporo młodsza, więc nie da się tego zwalić na peerelowskie złogi. Kiedy widzieliśmy ją na horyzoncie, natychmiast rozpoczynaliśmy gorączkowe manewry mające na celu zajęcie miejsc za stołem komisyjnym jak najdalej od niej. I koniecznie po nawietrznej (uwzględniając wszelkie możliwe przeciągi). Bo nie myta śmierdziała tak makabrycznie, że czułem iż zaraz zwrócę przedwczorajszy obiad.
To, że mnóstwo naszych kochanych rodaków hołduje zasadzie, że "częste mycie skraca życie" to jedno nieszczęście. Drugim nieszczęściem jest, że nie przyjęło się u nas otwarte komunikowanie takiem cuchnącemu brudasowi, że ŚMIERDZI. Każdy się wzdraga, bo nie wypada, bo jak to tak, bo jakoś głupio.

W rezultacie niby mamy demokrację, a w rzeczywistości - DYKTATURĘ BRUDASÓW, panoszących się  w przestrzeni publicznej i zmuszających innych do wąchania ich smrodu.
__________________________________________
[1] Że niby nie kształcona ciemnota nie wie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz