piątek, 23 grudnia 2011

Wigilia


Była wigilia klasowa i szkolna. Klasowa była, jak to w męskich klasach - raczej skromna. Zauważyłem nowość, której w żadnej z moich poprzednich klas nie było: nie chcieli dzielić się opłatkiem.[1]  Zastanawiam się czy Grzechu nie wyczuł lepiej nastroju swoich owieczek, bo pierwszy raz nie było opłatków z parafii dla szkoły, lecz każda klasa musiała sama je sobie organizować. [2]

Dzieci jak to dzieci - w sumie dobre i miłe, ale wychowane... no... nowocześnie. Siadłem u szczytu stołu i czekam aż coś do jedzenia dadzą. Czekam i czekam, a towarzystwo jakoś się nie kwapi - każdy zajął się dogadzaniem sobie, dziwnym trafem w moim zasięgu znalazł się tylko talerzyk z pierniczkami[3] a reszta papu w oddali. Musiałem głośno zagrozić śmiercią głodową, aby dzieciom się jakaś klapka w główkach przestawiła że może jednak nie wypada wychowawcy traktować jak menory w szabas  i Oporek przytruchtał z jakimś bardziej konkretnym jedzeniem.

No, ale wyrażenie "nie wypada" - kluczowe w wychowywaniu dzieci klasy wyższych od najniższych za mojej młodości - dziś jest młodym ludziom nie znane. Swoją drogą ciekawe, że moje pokolenie tak mocno je wyparło i swoim dzieciom nie przekazuje. Możnaby odnieść wrażenie, że w cenie jest egozim i mentalność ojca majora Majora Majora z "Paragrafu 22" Josepha Hellera: "Bóg dał nam po dwie silne ręce, abyśmy mogli brać tyle, ile tylko uda nam się  zagarnąć. Gdyby Bóg nie chciał, żebyśmy zgarniali do siebie, nie dałby nam rąk do zgarniania."

Z wigilii szkolnej wybyłem jak zwykle - przed jej rozpoczęciem. Perspektywa dzielenia się z obcymi ludźmi opłatkiem jest dla mnie wystarczająco odstraszająca. Kiedy mijałem Mordor zwróciłem uwagę, że stołów było mniej niż dawniej. Widać nie tylko ja zrezygnowałem z udziału w tej imprezie. 
DNiB opowiedziała mi potem, że było bardzo miło [4], mimo że nikt opłatkiem się nie dzielił. Nie ukrywała że chce mnie w ten sposób zachęcić do zostania na tej imprezce w przyszłym roku. Mimo wszystko jakoś nie palę się. Święta to dla mnie przykry okres. Kiedy kończy się praca, odkładam dziennik do przegródki, macham przed szkołą ostatnim dzieciakom na pożegnanie i idę do domu, to jakoś przytłumione obowiązkami smuty odżywają.

________________________________________
[1] Mnie akurat to odpowiada, bo nie znoszę tego zwyczaju.

[2] O czym zresztą zgodnie z najlepszą tradycją tej szkoły dowiadywano się przypadkiem i nieoficjalnie, zwykle w ostatniej chwili.

[3] Zapewne dlatego, że sam je tam postawiłem.

[4] Nie było Dyrekcji ani mnie, więc jasne czemu było miło.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz