sobota, 9 kwietnia 2011

Nowa postać kiełbaski wyborczej - laptopy dla maluchów


Nasza władza postanowiła odkurzyć stary pomysł zaopatrzenia każdego malucha z klas I-III w laptop. Miłosiernie pominę kwestię kosztów [1], bo chciałbym swoje trzy grosze wrzucić gdzie indziej.

Komputer jest narzędziem i to tylko tyle wartym, ile jest warte zainstalowane na nim oprogramowanie. Tymczasem z dotychczasowych wypowiedzi urzędników można by odnieść niemiłe wrażenie, że ta kwestia jest drugorzędna, albo wręcz marginalna. To że się kiedyś chodziło do szkoły nie znaczy jeszcze że się zna na nauczaniu. Na wikipedii, jutubie i blogu można się dobrze bawić, ale do uczenia to te narzędzia są "troszkę" zbyt ubogie - niezbędne jest specjalistyczne oprogramowanie. Zignorowanie tego może doprowadzić do sytuacji która miała miejsce w pewnym liceum, w którym dyrekcja zachwycona informacjami na temat możliwości tablicy interaktywnej zakupiła dwie takie tablice. Tablice skończyły jako martwy element wystroju wnętrz. Gdyby dyrekcja skonsultowała plan zakupu z nauczycielami, zapewne by usłyszała, że tablica to tylko narzędzie, a o jego funkcjonalności decydują odpowiednie programy. Niestety szkoła oprogramowania nie doczekała się, a tablice stoją.

W euforii sprawienia paruset tysiącom wyborców e-kiełbaski wyborczej chyba umyka naszym VIPom fakt, że te komputery powinny być tylko jednym z elementów systemu, zaprojektowanego na długofalowe funkcjonowanie. Oprócz laptopów i oprogramowania potrzebny jest pewny dostęp do internetu, odpowiednie wyposażenie wszystkich sal lekcyjnych (komputer z dostępem do netu i rzutnik), system naprawy i wymiany sprzętu, odpowiednie przeszkolenie nauczycieli, zadbanie o odpowiednie wsparcie techniczne w szkołach (nauczyciel informatyki to nie to samo co informatyk!) i pewnie jeszcze parę istotnychkwestii, które mi do głowy w tej chwli nie przyszły, a które bardziej zaawansowane na tej drodze kraje już mają rozpoznane i trzeba od nich to ściągnąć.
A jak to u nas wygląda dziś? Ano różniście.
O stałym komputerze w pracowni przedmiotowej mogę pomarzyć. O necie tym bardziej. Laptopów w szkole kilka jest i można je wypożyczać na lekcje. Kto pierwszy ten lepszy. Korzystaniu z nich towarzyszy dreszczyk emocji - będzie działał czy nie? Czy poprzedni użytkownik mocno namieszał w ustawieniach czy tylko troszkę? Wpadł na to, żeby pokasować zbędne pliki, czy zapchał lapka, że ledwie zipie. Dlatego wolę lapka przynieść własnego - przynajmniej wiem że nikt mi w nim burdelu nie zrobił.
Rzutników też jest parę. Ale jakże ekscytujące jest sprawdzanie czy są kable, czy rzutnik działa, czy widać coś z niego w nasłonecznionej pracowni [2], czy lubi się z tym lapkiem czy też mowy nie ma o współpracy. Teoretycznie mam 10 minut przerwy (o ile nie ma dyżuru), w praktyce poprzednią klasę mogę wypuścić dopiero po dzwonku, więc przerwa skraca się de facto do 7-8 minut (o ile nie ma niespodzianek). W tym czasie muszę zdążyć do administracji dokładnie w drugim końcu szkoły, skompletować i pobrać sprzęt, zanieść do sali, podłączyć i odpalić. Jak wszystko jakimś cudem zagra od razu, to się wyrobię, jakikolwiekproblem po drodze - mam obsuwę i tracę kawałek lekcji. Nie jestem informatykiem i czasem wobec grymasów sprzętu jestem bezradny; daj Boże jak w klasie jest jakiś kumaty małolat, to jest szansa, że uruchomi się sprzęt w pierwszej połowie lekcji. W krainach zamieszkałych przez rozumne społeczności na taką okoliczność w szkole rezyduje odpowiedni fachowiec - konserwator sprzętu, który to wszystko za nauczyciela robi. Nie dlatego, że tymi krainami rządzą leniwi nauczyciele, tylko dlatego, że uważa się iż nauczyciel to specjalista od uczenia, a nie od rozwiązywania problemów technicznych szkolnej infrastruktury, bo od tego jest inny specjalista. [3]
Na papierze szkoła bogato wyposażona - laptopy, rzutniki, tablice. A w rzeczywistości... Jak za Lelewela - patyczek w garść i stukamy w mapę ścienną. [4]

____________________________________
[1] Na jednego lapka wychodzi 300-400 zł razem z oprogramowaniem, supportem i szkoleniami dla belfrów. Nie wiem co autorzy tego pomysłu popalają, ale to musi być ekstramocne.

[2] Co tu gadać o komputerach, jak ja zasłon czy innych roletożaluzji w oknach pracowni nie mam...

[3] Z tych samych powodów np. lekarz radiolog nie naprawia sam aparatu rentgenowskiego, tylko wzywa technika.

[4] Dziś tylko w mapę. A wtedy to można było jeszcze rzeczonym patyczkiem stuknąć w ten czy inny pusty łeb w zbożnej nadziei, że się produkcja oleum w nim uruchomi i na kształconych ludzi tumana się wykieruje. Ech, złote czasy!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz